sobota, 30 lipca 2011

Rozdział pierwszy

Rozpoczynał się czwarty poranek wyjazdu. Nieruchomości, nieruchomości, nieruchomości. W kółko jedno i to samo. Ile można ? Każdy czasem ma dość rutyny.  Nawet dobrze płatna robota, staje się czasem nudna. Chociaż te liczne wyjazdy są męczące, zwłaszcza jeśli chodzi o zmianę stref czasowych, zawsze lepsze to niż siedzenie dzień w dzień przy biurku. Tym razem też jest miło, jednak coś się we mnie wyczerpało. Życiowa energia, którą według znajomych posiadam, chyba przygasła. Nie trwale, przerwa jest zresztą dobrym pomysłem. W końcu najważniejszą część tej podróży mam już za sobą. Rosyjscy przedsiębiorcy podpisali kontrakt na dwa lata. To jest coś.  Wszyscy zadowoleni, po powrocie pewnie opijemy sukces. Po ich powrocie. Chyba pozwolę sobie na wcześniejszy powrót do domu. Tak, wracam jutro do Nowego Jorku. Postanowione. Może Joe będzie przeciwny, ale mimo że jest moim przełożonym nie zmienię zdania. Zawsze miał do mnie słabość. Czasem pozwalał sobie na zbyt wiele. Ale nie winiłam go za to. Niepotrzebnie kiedyś, na samym początku zrobiłam mu nadzieję. Dla mnie to nie znaczyło nic – dla niego o wiele więcej niż powinno. Wziął sobie do serca tych kilka niewinnych flirtów. Nie mogłam mieć pretensji, sama jestem sobie winna, że nie noszę obrączki. Jako dziewczynka kupowałam plastikowe pierścionki bez opamiętania, teraz jednak nie noszę żadnego. Zaręczynowego też nie. Matt’owi było przykro, ale nie dałam się przekonać, musiał to zaakceptować, przecież jemu nie zabraniałam nosić znaku naszej miłości. Ciężko było mi potem przyznać się przed Joe’m, że mam męża. Mógł mnie zwolnić. W końcu większość facetów to świnie i mimo, że jestem jednym z najlepszych pracowników, gdyby chciał, wywaliłby mnie bez wahania. Ale tego nie zrobił. Choć wciąż czułam na sobie jego pożądliwe spojrzenia – ignorowałam je. Zostaliśmy chyba przyjaciółmi. Nie takimi prawdziwymi, ale jednak. Pomagał mi, kiedy tego potrzebowałam. Kiedyś zapewne mu się odwdzięczę. A teraz potrzebuję urlopu. Nie wiem co to za nagłe refleksje, ale nie zaprzeczę faktom – to wszystko mnie przytłacza. Ciągłe życie w biegu, tony papierów, wyjazdy. Mała chwila wytchnienia nikomu nie zaszkodziła. Pasowało by też poświęcić kilka dni Matt’owi. Pracujemy w różnych godzinach, co utrudnia nam kontakty. Nie mamy czasu zarówno na rozmowy jak i na bliskość. Zrobię mu niespodziankę. Będę tylko do jego dyspozycji, aż przez tydzień. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Byliśmy małżeństwem już prawie rok. Kochałam go, może nie żarliwą, namiętną i wieczną miłością – ale kochałam. Reszta jest wyłącznie kwestią przyzwyczajenia.   
      Podniosłam się z pościeli. Ładnie tu. Całkiem przyjemny hotel. I te lustra. Piękne, naprawdę. Stanęłam przed jednym z nich, splatając luźny warkocz ze złocistych włosów. Spojrzałam na odbicie swojego szczupłego ciała. Pewnie nie jedna kobieta dałaby wiele za taką figurę. Cieszyłam się, że jestem jaka jestem. Tylko oczy. Nienawidziłam swoich oczu. Ich dziwny fiołkowy odcień wydawał mi się zbyt niepowtarzalny. Był taki… inny. Tak jak niektórzy pragnęliby takiego ciała jak moje, ja pragnęłam zwykłych zielonych bądź brązowych oczu. Takich banalnych, ale za to pięknych. Przysunęłam twarz do tafli lustra. Jego powierzchnia zaparowała od mojego ciepłego oddechu. Spojrzałam na te zawsze blade policzki. Potarłam je dłońmi. Nabrały lekkiego koloru, niestety tylko chwilowo. Ze skrzywioną miną zostawiłam swoje odbicie w spokoju. Skierowałam kroki do łazienki. Białe płytki aż raziły w oczy swą czystością. Odwróciłam od nich wzrok, szukając torebki. Leżała na stercie ubrań. Chwyciłam ją w dłoń i znów usiadłam na aksamitnej pościeli. Wyjęłam komórkę, wcisnęłam ‘J’ i wybrałam numer szefa. Odebrał dopiero za trzecim razem.
- Ha... Halo ? – mruknął zaspanym głosem. Usłyszałam jak ziewa. Zerknęłam na zegar. Była dopiero siódma rano. Chyba trochę przesadziłam z porą.
- Cześć Joe, to ja. Kiedy będziesz mógł przyjść do mojego pokoju ? Musimy porozmawiać.
- Co ? Aha … Tak, jasne. Wpadnę przed południem. – powiedział. Usłyszałam w oddali jakiś pomruk. Kobiecy. Mój szefunio znów zabawiał się w nocy. Ciekawe kto tym razem:  prostytutka, sekretarka, czy kelnerka z hotelowego baru ? Właściwie nieistotne. Miał każdą jakiej zapragnął. Oprócz mnie.  Był uroczy i mogłabym spędzić z nim wiele czasu, ale nie życie. Nigdy nie chciałam iść z nim do łóżka, wiem że na jednym razie by się nie skończyło, nie chcę taka być. 
- To czekam. Ale przyjdź na pewno. – powiedziałam jeszcze i się rozłączyłam. Telefon wylądował na łóżku, a ja wreszcie wzięłam prysznic. Za oknem temperatura podnosiła się z każdą minutą. Jesień była tego roku wyjątkowo gorąca.  
    Wilgotne ciało zawinęłam w ręcznik, wycierałam mokre włosy. Ktoś zapukał do drzwi.
- Śniadanie, pani Templeton. – usłyszałam głos. Zapominając całkowicie o swoim stanie, otworzyłam je młodemu mężczyźnie.
- Witam, proszę postawić na stoliku przy oknie. – powiedziałam uśmiechając się. Powiódł wzrokiem od mojej twarzy po nogi. Jego policzki nieznacznie się zarumieniły. Zapewne wbrew sobie znów przebiegł spojrzeniem po moim ciele. Uśmiechnęłam się, co sprowadziło na niego jeszcze większe zakłopotanie.
- Wedle życzenia, pani Templeton. Miłego dnia. – powiedział mało przekonująco, wykorzystując każdą chwilę, by zlustrować mnie jeszcze raz.
- Wzajemnie. – powiedziałam, po czym zamknęłam za nim drzwi. Przyniósł mi czekoladowe cappuccino z mlekiem, sok pomarańczowy, tosty, drzem śliwkowy i świeże rogaliki. Cudownie. Biorąc tacę na kolana, usadowiłam się na łóżku i wciąż w ręczniku – zjadłam śniadanie.                                                        
      Ubrana, czesałam pofalowane włosy, kiedy ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Co znowu ? Może tamten czegoś zapomniał. Cicho podeszłam do drzwi.
- Jestem. To o czym chciałaś rozmawiać, Słońce ? – wpuściłam Joe’go.
- Wracam do domu. Jak najszybciej. – powiedziałam pewna swoich słów.
- Co ? O czym mówisz ? Jeszcze 4 dni do końca wyjazdu.
- Wiem. Ale wracam wcześniej, mam dość. Naprawdę. Potrzebuję urlopu. Daj mi wolne do poniedziałku, bo inaczej sama sobie dam urlop, a to się źle skończy dla nas obojga.
- No dobrze już, dobrze. Ale wyjedziesz dopiero jutro rano. Dziś będziesz jeszcze na jednym spotkaniu. Jest ważne, nie trzymałbym Cię bez powodu.
- Jasne. – niechętnie się zgodziłam, po czym również za nim zamknęłam drzwi. Więc przede mną jeszcze pół dnia leniuchowania i ostatnia w tym tygodniu męcząca konferencja. Bywało gorzej.
    Z laptopem na kolanach, spoglądałam w okno. Dlaczego nie ma żadnych wiadomości od Matt’a ? Powiedział, że będzie pisał. Oboje uznaliśmy, że tydzień to mało czasu i szkoda pieniędzy na międzykontynentalne rozmowy telefoniczne. Może coś się stało ? Chyba jednak zadzwonię. Nienawidzę niepewności. Sięgnęłam po leżącą obok komórkę. Wybrałam numer. Nic. Wyłączył telefon. Nigdy tego nie robi … Nie robił… Boże, muszę przestać o tym myśleć. Na pewno nie miał czasu pisać, a telefon mu się rozładował. Tak, na pewno. Po kilku minutach uwierzyłam we własne słowa i zaczęłam przygotowywać się do służbowego spotkania. Odkładając laptopa, ponownie tego dnia stanęłam przed lustrem. Niesforne włosy, po półgodzinie upięłam w kok, wytuszowałam rzęsy. Ubranie zawsze stanowiło problem. Nie zwykłam pokazywać się dwa razy z rzędu w tym samym, a w hotelu wszystko wciąż było w torbach – pomięte. Po chwili wahania zorganizowałam jakieś żelazko i wyprasowałam czarną sukienkę. W sam raz nadawała się na konferencję : łagodny dekolt, długa za kolano, prosty krój, jednak podkreślający wszystko co trzeba. Idealnie. Do wyjścia zostało mi niecałe 40 minut. Zamówiłam kawę do pokoju. Tym razem przyniosła ją starsza pokojówka. Grzecznie podziękowałam i powoli pijąc, obmyślałam co jeszcze muszę dziś zrobić.
      Dokładnie po czterdziestu minutach przyszedł po mnie Joe. Jak zawsze wyglądał zniewalająco, przy czym i mi nie szczędził komplementów. Naprawdę go lubiłam, szkoda, że nie możemy być prawdziwymi przyjaciółmi. Chyba zawszę będę dla niego kimś więcej niż podwładną.  Jego ponaglenia wyrwały mnie z zamyśleń. Włożyłam na stopy swoje ulubione czarne szpilki. Rozmawiając o naszej prezentacji, wyszliśmy z hotelu.
      Zebranie przebiegło całkiem sprawnie, Joe zaprezentował nowe pomysły, które ja dopełniłam swoimi uwagami. Tak oto staliśmy się wspólnikami kolejnej dużej firmy. Udany dzień.  Kiedy wróciliśmy do hotelu, natychmiast znalazłam się w gorącej kąpieli, sącząc drinka. Myślałam już tylko o powrocie do domu. Zostało mi niecałe dziesięć godzin snu. Minus pakowanie  i poranne czynności – dziewięć. Wystarczy, w domu odpocznę. Wyszłam z gorącej kąpieli, tym razem szybko się wycierając. Ubrałam swoją czarną koszulę nocną, a następnie przeszłam do pakowania. Jak już wcześniej mówiłam, wszystko pozostało w walizkach. Musiałam jedynie schować do torby brudne rzeczy z ostatnich dni, buty i kosmetyki. Prawie zapomniałabym o laptopie. Na rano przygotowałam sobie zwykłe jeansy rurki, szpilki i sweterek. Niestety ranki bywały chłodne. Samolot na moją niekorzyść odlatywał bardzo wcześnie – o 6:30. Kiedy skończyłam to jakże wielkie pakowanie, natychmiast zanurkowałam w przyjemnie chłodną pościel. Chwilę przyglądałam się pomieszczeniu, które było moim domem przez ostatnie kilka dni. Właściwie poza torbami na dywanie i ubraniami na krześle, nie ma żadnych śladów, świadczących o tym, że toś tu mieszkał. Wyjadę i zostanie tak, jakby nigdy mnie tu nie było. Ale cóż… Ktoś inny tu zamieszka.  Dobrze, że nie przywiązuję się do miejsc, bo naprawdę tu przytulnie. Z zamiarem zaśnięcia obróciłam się na prawy bok. Przymknęłam powieki, jednak nie mogłam zasnąć. Zmęczenie jakby gdzieś odpłynęło. Nienawidzę tych bezsennych nocy, po których rano wyglądam jak zombie. Jaka szkoda, że nie umiem zmusić się do snu. Przydałby się do zregenerowania sił. Ale cóż, nie będę walczyć sama ze sobą. W łóżku bezczynnie leżeć też nie mam zamiaru. Po chwili zastanowienia wstałam, ubrałam dresowe spodnie i kangurek. Odnalazłam w torbie moją lustrzankę i wyszłam z pokoju, cicho zamykając drzwi. Zeszłam na dół. Przy drzwiach frontowych złowiłam pytające spojrzenie mężczyzny za ladą, ale zignorowałam je. W barze było sporo ludzi: pili, jedli, rozmawiali. Nie tylko ja tej nocy nie mogę zasnąć. Stałam teraz na dużym dziedzińcu. Na prawo widniał parking, na lewo piękny ogród, w którym za dnia relaksowali się  goście. Skierowałam się w tamtą stronę. Mieli tu naprawdę piękne rośliny, jakich jeszcze nigdy nie widziałam. Gdzieniegdzie rosły też obsypane owocami drzewa. Zrobiłam kilka zdjęć. Wyszły całkiem nieźle. Moje nie byle jakie doświadczenie było widoczne. Kocham robić zdjęcia. Zawsze gdy nie mogę zasnąć jak dziś, czy też jest mi po prostu źle i potrzebuję relaksu – fotografuję. 
      Nie wiem czy minęła godzina, czy pół, straciłam poczucie czasu. Poczułam narastającą senność. Nocne powietrze i trochę ruchu zrobiło swoje. Wróciłam więc do pokoju i zaraz po zamknięciu drzwi ściągnęłam z siebie ubrania. Leżałam teraz na pościeli, wdychając zapach kwiatów z wazonu. Chciałam jeszcze pomyśleć o Macie, ale mój umysł ogarnął sen. Śniłam o rodzinnym domu na Florydzie. 

1 komentarz: