niedziela, 22 stycznia 2012

Rozdział dziewiąty.

   Trzasnęły drzwi. Tym razem pewna że to Mark, odłożyłam na półkę zniszczoną fotografię. Wciąż czułam lęk i choć usilnie próbowałam uspokoić serce, nie udało mi się. Cicho podeszłam do drzwi i dostrzegłam w nikłym świetle jak ściąga swój czarny płaszcz.
    - Gdzie jesteś ? - zawołał, kierując swoje kroki do kuchni. Ściśnięte gardło pozwoliło mi na wydobycie z siebie jedynie cichego "tutaj", więc pewna, że nie usłyszał, poszłam za nim. Rozpakowywał niewielką torbę z zakupami, wydostając na stół przeróżne rzeczy. Usiadłam na jednym z krzeseł i przyglądałam się temu. Na samym końcu wydobył gazetę, jak się domyślałam dzisiejszą. W oczy rzuciło mi się kilka liter jednego z nagłówków: " Poszukiwana podejrzana o morderstwo, dwudziesto..." . Zerwałam się na równe nogi, omal nie przewracając krzesła, na którym moment wcześniej siedziałam.
   - Co się stało ? - zapytał Mark, a ja zdałam sobie sprawę, że właśnie popełniłam błąd. Gorączkowo szukałam wyjaśnienia, pod wyczekującym spojrzeniem mężczyzny.
   - Co ? Nie nic, po prostu ... ee... Podgrzeję szybko obiad, pewnie jesteś głodny.
   - Na pewno wszystko w porządku ? Zrobiłaś obiad ?
   - Mhm. - powiedziałam i zaczęłam wyjmować z lodówki składniki na sałatkę. Odwróciłam się i omal nie krzyknęłam, gdy zobaczyłam jak Mark sięga po gazetę.
   - Możesz mi pomóc ? - zapytałam szybko, nim byłoby za późno. - Pokrój cebulę, drobno. - dodałam, wytarłam ręce w ściereczkę i gdy tylko się odwrócił, z gazetą w ręku znalazłam się w pokoju obok. Drżącymi rękami pozbawiłam ją pierwszej strony, gdzie zgodnie z domysłami znalazłam swoje zdjęcie, przyznam, całkiem nieudane, i podstawowe informacje, łącznie z podejrzeniami. Myślą że to ja go zabiłam. Pewnie mają dowody. Na pewno mają, przecież odciski palców...
   - Już ! - krzyknął z kuchni Mark, wyrzuciłam wiec podartą stronę za okno, a do kuchni wróciłam jakby nigdy nic, gazetę ukradkiem kładąc na stół.
   - Dzięki. Co masz zamiar robić, po kolacji ? - zapytałam, w duchu pragnąc, by od razu położył się spać.
   - Mam trochę papierkowej roboty, posiedzę pewnie z dwie godziny, a potem ledwo przytomny padnę na łóżko. Ciekawa perspektywa prawda ? A dlaczego pytasz ?
   - A tak tylko ... Chyba położę się wcześniej. - powiedziałam a on uśmiechnął się i zaczął jeść parujące danie. Po chwili usiadłam naprzeciw niego i czasem tylko udając że czytam ową gazetę, przyglądałam mu się. Jego ciemnym włosom, zarysowanym kościom policzkowym i nienagannemu uśmiechowi, gdy czasem mnie na tym gapieniu się przyłapał.
   - Wiem, że nie powinienem pytać ponownie, ale...
   - Co ?
   - Czy mogłabyś zdradzić, chociaż swoje imię... Mieszkasz u mnie, zaufałem ci, a ty nie możesz zrobić dla mnie chociaż tej jednej rzeczy.
   - Chcę, ale dobrze to ująłeś - nie mogę. Nie teraz. Tak będzie lepiej, dla ciebie. - powiedziałam i zrozumiałam, że mam rację. Jeżeli w końcu mnie złapią, jeżeli odnajdą mnie ... Przynajmniej nie będzie odpowiadał za ukrywanie podejrzanej, w końcu nie miał pojęcia kim jestem. Tak naprawdę będzie lepiej. Nagle wróciło wspomnienie dwóch mężczyzn, którzy włamali się do domu dzisiejszego wieczora. Chciałam opowiedzieć mu wszystko, z każdym szczegółem, jak szukali czegoś, jak rozbili zdjęcie. Jak się bałam. Wciąż czułam ten strach, mimo ciepłej atmosfery, która panowała teraz między nami. Postanowiłam jednak, że im mniej będziemy rozmawiać i mniej tajemnic będzie nas łączyć, tym będzie lepiej dla nas obojga. Szczególnie dla mnie, łatwiej będzie go zostawić, nie wiedząc zbyt wiele. I tak wydarzyło się za dużo. Za dużo razy spojrzeliśmy sobie w oczy i mam wrażenie że to wpłynie na mnie nieodwracalnie. A jednak muszę stąd uciekać. Chronić jego, choć przede wszystkim siebie, spakować kilka rzeczy i zniknąć z jego na pozór poukładanego życia. Jak mogłam w ogóle dopuścić do siebie myśl, że chciałabym zastąpić mu zmarłą żonę... Żona. Dziecko. Przypomniałam sobie o telefonie małej Lii.
   - Był telefon w południe. Lia nagrała się na sekretarkę. - powiedziałam z uśmiechem kryjąc to co chodziło mi przed chwilą po głowie. Spuściłam wzrok, przepełniona wrażeniem, że spoglądając w moje oczy przeczyta to, co właśnie staram się przed nim zataić.
  - Zapomniałem powiedzieć jej że mam teraz czasem pracę w innych godzinach. Odsłucham zaraz. - to mówiąc wstał od stołu, talerz kładąc do zlewu. Wyszedł z kuchni, zabrał ze sobą telefon i zaszył się w pokoju. Odetchnęłam głęboko i w kilka minut posprzątałam po kolacji, w głowie układając prymitywny plan.
    Dochodziła północ gdy z niewielką torbą i kilkoma ubraniami znalezionymi w sypialni zmarłej żony Marka, siedziałam w salonie przed telewizorem. Przed chwilę upewniłam się że śpi, delikatnie uchylając drzwi jego pokoju. W telewizorze migały jakieś kolorowe obrazy, nie zwracałam jednak na nie najmniejszej uwagi. Udając bezsenność powiedziałam Markowi godzinę wcześniej, że pewnie sporo czasu spędzę tej nocy przed ekranem. Tak więc bez podejrzeń poszedł spać, a dźwięki jakiegoś filmu ukrywały odgłosy pakowania, aż w końcu otwieranych wyjściowych drzwi. Miałam nadzieję, że wybaczy mi to, że pozbawiłam jego szafę kilku ubrań. Już miałam opuszczać mieszkanie, gdy pomyślałam, że przecież tak wykorzystałam Marka, nie dając mu nic w zamian. Ale co ja mogłam mu dać ? I wtedy przypomniało mi się jego dwukrotne pytanie. Przeszłam do kuchni i przy nikłym świetle zegarka z mikrofalówki nakreśliłam na niewielkiej kartce następujące słowa:

" Dziękuję Ci za wszystko, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie Ty. I przepraszam, że odchodzę tak bez pożegnania, ale to najlepsze wyjście. I nie wierz w to, co piszą. 
                                                                                                            Madelaine."


Chwilę później, zatrzasnęłam za sobą wyjściowe drzwi, pozostawiając mieszkanie w ciemności i dźwiękach telewizora, grającego dla nieistniejących widzów i pustego salonu. A być może Joe właśnie zmieniał kanały, szukając jakiegoś meczu i szyderczo śmiejąc się nad moim losem.

sobota, 31 grudnia 2011

Rozdział ósmy.

   Dziwny odgłos wyrwał mnie z otchłani snu. Zwlekałam z uchyleniem powiek, spodziewając się znów zobaczyć Joe'go. Jednak dźwięk nasilał się, po chwili rozpoznałam go - ktoś próbował otworzyć drzwi. Przezwyciężając strach, otworzyłam oczy. Pokój wyglądał tak samo jak przed moim zaśnięciem. Ani śladu nikogo. Niczego. Głośny łomot wydobył z mojego gardła urwany krzyk. Zeskoczyłam z łóżka i na palcach przeszłam bliżej drzwi. Ktoś wreszcie dostał się do domu, usłyszałam jak rzuca torbę na ziemię, idzie tu. Serce podskoczyło mi do gardła, mocniej zacisnęłam pięści. Cichutko uchyliłam drzwi i zobaczyłam jak ciemna postać zmierza do salonu. Wykorzystałam moment i stąpając najdelikatniej jak mogłam, pobiegłam do kuchni. Byłam pewna że mnie dostrzegł, że zaraz wyskoczy zza rogu i mnie zastrzeli. Albo zasztyletuje. Kto wie do czego zdolni są włamywacze ? Ale czego on może szukać u Marka ? Spojrzałam na zegar, dochodziła dziewiętnasta, Mark miał być w domu dopiero za dwie godziny. Przełknęłam głośno ślinę. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się powtórnie i druga ciemna postać weszła do korytarza. Mrok powoli pochłaniał pomieszczenie, byłam niewidoczna, przynajmniej tak mi się zdawało. Dzięki Bogu nie zaświeciłam światła w żadnym z pomieszczeń.
    - Znalazłeś coś ? - zapytał jeden z mężczyzn. Czego szukali ?
    - Nie. Tutaj nie ma nic, żadnych listów, niczego. Idziemy do innych pokoi. - powiedział niskim głosem ten drugi. Jakich listów ? To nie byli zwykli włamywacze... Szukali czegoś konkretnego. Musieli znać Marka. Może miał jakieś powiązania z tymi ciemnymi typami ? Chciałam się tego dowiedzieć, jednak nie byłam na tyle głupia by iść za nimi i podsłuchiwać. Gdy przechodzili obok kuchni, wstrzymałam oddech. Miałam wrażenie że uderzenia mojego serca są tak głośne, że rozbrzmiewają w całym domu. Powietrze boleśnie kuło mnie w płuca. Jeden z nich, wyższy, jakby spojrzał na mnie przez ułamek sekundy. Wbiłam paznokcie w dłonie, zabolało, jednak pozwoliło zachować resztki samokontroli. Mężczyźni przeszli dalej. Odetchnęłam dopiero, gdy weszli do sąsiedniego pokoju. Dłonią przesunęłam po równym blacie, odnalazłam szufladę. Najdelikatniej jak mogłam odsunęłam ją i w zupełnej ciemności, palcami namacałam nóż. Nie chciałam brać go do ręki, w obawie, że znów wydarzy się coś złego, znów ktoś ucierpi z mojej ręki. Jednak chciałam przeżyć, jeżeli to ja miałabym być atakowana. W każdej chwili mogli tu wparować. Podniosłam nóż do twarzy i przytuliłam rozpalony policzek do zimnego metalu. Po chwili wyszli z pierwszego pokoju i poszli do następnych. Na końcu otworzyli drzwi tego, w którym jeszcze dziesięć minut temu spałam. Usłyszałam brzęk tłuczonego szkła. Musieli strącić jedno ze zdjęć. Jeden z nich zaklął. Siedzieli w pokoju dość długo. Kroki na korytarzu rozległy się dopiero po dobrych dwudziestu minutach. Byłam odrętwiała nie tylko ze stania tyle czasu w tej samej pozycji ale i ze strachu. Wciąż mogli tu wejść.
    - A kuchnia ? Sprawdzamy kuchnię ? - zapytał ten o niższym głosie. Jak na zawołanie.
    - Która godzina ?
    - Prawie wpół do ósmej. O której Davis wraca ?
    - Niedługo. Lepiej chodźmy, wrócimy tu jeszcze. Jesteśmy już tak blisko. - powiedział, głosem pełnym satysfakcji.
    - Tak, bardzo blisko. Może następnym razem dowiemy się więcej. A wtedy odnajdziemy to czego szukamy i Davis zapłaci za wszystko.
    - Chodźmy. - to mówiąc wyszli, zabierając torbę. Drzwi zamknęli od zewnątrz na klucz, tak jak były. Musieli mieć specjalny sprzęt i być nieźle zorganizowani. Po pięciu minutach, wreszcie odważyłam się poruszyć. Nadal ściskając nóż, wyszłam do przedpokoju, spodziewając się że może wciąż tam stoją, tylko udawali, że skończyli. Dom był jednak pusty. Przetarłam oczy wolną dłonią i zamarłam na dźwięk zimnego jak skała głosu, tuż za mną.
    - Następnym razem powiem im gdzie jesteś. - wychrypiał Joe, tuż obok mnie. Odskoczyłam jak oparzona i włączyłam światło. Ukazała mi się jego obrzydliwa, gnijąca postać. I ten niezmienny uśmiech.Uśmiech śmierci.
    - I dołączysz do mnie. Zrobię wszystko, byśmy byli razem. Na zawsze, Maddie. - wypluł te słowa wraz z robactwem, na podłogę. Odsunęłam się do tyłu, próbując powstrzymać wymioty. Nóż miałam wyciągnięty przed sobą.
    - Zostaw mnie w spokoju. Odejdź tam skąd przyszedłeś albo gdziekolwiek gdzie przebywają tacy jak ty ! Odejdź i nigdy więcej nie wracaj ! - krzyknęłam do niego, dławiąc strach.
    - Za jakiś czas znów się spotkamy. Nawet nie wiesz jak szybko. - syknął i kolejna porcja obrzydliwej mazi skapnęła na podłogę. Chciałam wrzasnąć by się wynosił, kiedy nagle zgasło światło. Na ułamek sekundy. Krzyknęłam przerażona, ale wtedy ono zapaliło się znowu, a przede mną nie było już nikogo. Zniknął. Zniknęły też plamy i robaki. Pobiegłam do kuchni i jak najszybciej odłożyłam nóż. Nie chciałam mieć z nim już żadnego kontaktu. Kojarzył mi się ze śmiercią. Odsunęłam sobie krzesło i usiadłam, głowę opierają na dłoniach. Łzy skapnęły na gładką powierzchnię stołu. Dlaczego to się dzieje ? Dlaczego on mnie prześladuje ?! Bo go zabiłaś, Madelaine. - szeptał wredny głos w mojej głowie. Wiem. Zrobiłam to i teraz żałuję, ale dlaczego nie zostawi mnie w spokoju ?! Bo jesteś winna. Jesteś morderczynią. Uciekasz. Uciekasz. Dopóki uciekasz. Wstałam szybko i poszłam do pokoju, chcąc przestać myśleć. Omal nie nadepnęłam na rozbite szkło. Podniosłam ramkę, ze zdjęciem żony Marka. Kawałki szkła osypały się na podłogę, tworząc jeszcze większy ostry krąg. Piękna twarz z fotografii patrzyła na mnie. W jej wzroku też odnalazłam oskarżenie.


[ No i jak ? Taki  pisany na szybko, ostatni w tym roku ;)
Wróciłam do pisania "Parodii słów niewypowiedzianych"
więc jeżeli ktoś jest zainteresowany, to rozdział piętnasty już powstał.
I życzę Wam  niezapomnianego Sylwka 
i tyle szczęścia w Nowym Roku, że nie ogarniecie ! :*
K. ]

wtorek, 20 grudnia 2011

Rozdział siódmy.

    Poczułam na twarzy pierwsze promienie słońca, natychmiast poderwałam się z łóżka. Na jego kraju siedział nie kto inny jak Joe, pełne zakrzepłej krwi usta wyginając w uśmiechu. Krzyknęłam.
    Kolejny sen, kolejna chora wizja. Tym razem naprawdę otworzyłam oczy i mimo największego wysiłku, nie potrafiłam powiedzieć gdzie jestem. Karmelowe zasłony nie dopuszczały za wiele światła, jednak dzięki nim w pokoju panowały ciepłe barwy. Przetarłam piekące oczy i rozejrzałam się. Kremowe ściany malowane w roślinne wzory, biała pościel na łóżku, w którym byłam i biała komoda, z mnóstwem zdjęć w ramkach. Zsunęłam się z łóżka i mocno zacisnęłam powieki gdy dopadły mnie zawroty głowy. Podeszłam do zdjęć i zobaczyłam na nich mojego wybawcę w czarnym płaszczu. Jedna z fotografii przedstawiała jego i jakąś małą dziewczynkę, którą trzymał na rękach. Widać było szczęście na tym zdjęciu. Jego córka ? Następne zdjęcie - Mark, ta sama dziewczynka i jakaś kobieta. Całkiem ładna, o szczerym uśmiechu i krótko ściętych włosach. "On ma rodzinę" - dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Co jego żona na to, że przyprowadził do domu jakąś obcą kobietę, w dodatku w tym stanie ? Może wyjechała. Może o niczym nie wie. A może się rozstali ?
    Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Mark. Wszedł do pokoju, zachowując poważny wyraz twarzy.
    - Nie powinienem był zabierać cię ze szpitala. - powiedział grobowym głosem, zmiatając cień uśmiechu z mojej twarzy.
    - Przestań, to nie twoja wina, po prostu...
    - Po prostu co ? - zapytał z lekką ironią w głosie.
    - Nie nic. Musze tylko odpocząć, zjeść coś i... nie będę zawracać ci głowy, obiecuję.
    - Tak, ostatnio powiedziałaś to samo i kolejny raz musiałem zbierać cię z chodnika.
    - Przepraszam... - szepnęłam, czując, że naprawdę nie mogę tu zostać.
    - To ja przepraszam, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało. - speszony dodał, unikając mojego wzroku. Powiodłam spojrzeniem po jego twarzy, wilgotnych jeszcze włosach i rozpiętej koszuli, nieco niżej.
    - Ładny dom. To znaczy ten pokój, jak na razie.
    - Dzięki. Słuchaj... Czy teraz możesz mi powiedzieć jak masz na imię ? Chociaż tyle ? - zapytał niepewnie. Przełknęłam ślinę, rozważając wszystkie za i przeciw, wszystkie "tak" i "nie".
    - Chciałabym, Mark. Naprawdę bym chciała ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.
    - Mhm, rozumiem. - to mówiąc wstał i udał się do drzwi. - Wstawaj na śniadanie, znajdź w tej szafie jakieś ciuchy. - dodał i wyszedł. Chwiejnie podeszłam do beżowego mebla i otworzyłam jedną z szuflad. Znalazłam jakąś bluzkę, potem spodnie i kangurek. Wszystko o dziwo było jak na mnie szyte. Musiałam być podobnych rozmiarów co jego żona. Jego żona, całkiem zapomniałam. Powinnam o nią zapytać, a może spotkam ją już za chwilę ? Przejrzałam się w lustrze, nie było tak źle. 
    Chwilę potem wyszłam za Markiem i po zapachu dotarłam do kuchni. Świeża jajecznica czekała na patelni.   Stał przy lodowce, dopijając kawę.   
   - Jesteś wreszcie. - powiedział, mocząc usta w czarnym płynie.
   - Mhm. Słuchaj.. Czy twoja żona nie ma nic przeciw temu że tu jestem ? Właściwie gdzie ona jest ? - tak wiem, może nie powinnam o to pytać, ale musiałam.   
   - Wiesz ? Myślę że będzie jej to całkowicie obojętne. Umarłym zazwyczaj wszystko jest obojętne. - zmroził mnie tymi słowami. Chwilę kojarzyłam fakty, z trudem przełykając ślinę.  
   - Przepraszam, nie wiedziałam.. - zająknęłam się. Poczułam że patrzy na mnie dziwnym spojrzeniem. Po chwili zrozumiałam dlaczego. Miałam na sobie ubranie jego zmarłej żony. Totalnie niezręczna sytuacja.
   - Nic się nie stało, chcesz kawy ? - spytał i nie czekając na odpowiedź nalał mi jej do  białej filiżanki.
   - Dzięki. - mruknęłam i wzięłam łyk tak potrzebnego mi napoju.
   - Tak bardzo mi ją przypominasz. - wymknęło mu się. Zaraz spuścił wzrok. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zamiast tego zadałam pytanie:
   - Jak umarła ?
   - Wypadek. Cholerny pijany kierowca. Czy ty też uważasz, że to takie banalne ? Jak dla mnie tak. Banalne i tak strasznie prawdziwe. - szepnął, gapiąc się w jeden punkt, gdzieś przed sobą.
   - Tak, to taka częsta historia... A dziewczynka ? Ta ze zdjęć ? - przypomniałam sobie nagle.
   - Lia ? Ah, moja mała Lia... Mieszka u rodziców żony. Tak bardzo chciałbym żeby była ze mną, ale praca... 
   - Rozumiem.
   - A ty ? Masz męża, dzieci ? Oczywiście o ile mogę zapytać...
   - Tak, jestem mężatką. Jeszcze. Dobrze, że nie zdążyliśmy pomyśleć o dzieciach.
   - Mam przez to rozumieć, że się rozwodzisz ? 
   - Hm, mam taki zamiar. - odpowiedziałam i wspomniałam moment gdy zobaczyłam Matt'a z tą rudą dziwką. W jednej chwili zrobiło mi się gorąco ze złości i poczucia niesprawiedliwości jaka spotkała Marka. Nie zasługiwał na to.
   - Tosta ? - zapytał, dopijając kawę i wkładając filiżankę do zlewu.
   - Mhm, dzięki.
   - Muszę lecieć do pracy, zobaczymy się wieczorem. Nie wychodź nigdzie, dobrze ? Nie chcę się o ciebie martwić. - po tych słowach poczułam się jakoś dziwnie. Miłe ciepło rozlało mi się w okolicach żołądka.
   - Okej. Idź i baw się dobrze, o ile to w ogóle możliwe. - uśmiechnęłam się do niego.
   - Jasne. Czuj się jak u siebie, Do wieczora. - powiedział, chwycił marynarkę i wyszedł. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Nie mogę uciec. Nie zostawię otwartego mieszkania i nie chcę tak go traktować. Jeszcze nie teraz.
    Około południa włączyłam telewizor i postanowiłam trochę ogarnąć. Nie powiedziałabym o jego mieszkaniu, że widać iż "brakuje tu kobiecej ręki", jednak trochę mojej pracy się przyda. Nie lubię komuś siedzieć na głowie. Poszłam więc do kuchni i wzięłam się za zmywanie naczyń. Gdy już kończyłam, zadzwonił domowy telefon. W pierwszym odruchu chciałam odebrać, jednak uznałam to za absurdalny pomysł. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ktoś nagrywał się na sekretarkę.
   - Tatusiu ? To ja, Lia. Tęsknię za tobą. Kiedy w końcu przyjedziesz ? Babcia kupiła mi nową lalkę, Daisy. Już się nie mogę doczekać aż ją zobaczysz. Ma najpiękniejsze sukienki jakie widziałam ! ...Ojej muszę już iść, Abby do mnie przyszła. Kocham cię tatusiu. - głuchy dźwięk odkładanej słuchawki. Przez kilka sekund odtwarzałam w myślach głos córeczki Marka. Po głosie miała około pięć, sześć lat. Tak bardzo go kochała. Zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno. Przynajmniej nie myślałam o Joe'm. Pewnie już go znaleźli. Biedna pani Joanne, mam nadzieję że jej stare serce wytrzymało ten widok. Może już mówią o tym w telewizji ? Ponownie przełączałam kanały, jednak żadnej wzmianki o Joe'm nie znalazłam. Znudzona postanowiłam obejrzeć resztę mieszkania. Jak dotąd znałam tylko trzy pomieszczenia i korytarz. Udałam się do przedostatnich drzwi na prawo. Był to pokój pełen światła, w jasnych pastelowych barwach, zawalony sztalugami, płótnami i farbami. Obejrzałam kilka obrazów. Były naprawdę dobre. Po podpisie uznałam, że namalowała je jego żona. Taki talent. Odłożyłam płótno i wyszłam z przygnębiającego pomieszczenia. Ostatnim pokojem, tak jak się domyślałam, był pokój małej Lii. Pełen zabawek, wytapetowany, kolorowy. Marzenie każdego dziecka. Uśmiechnęłam się do siebie. Zamknęłam i te drzwi, a następnie wróciłam do kuchni. Dochodziła szesnasta. Zaglądnęłam do lodówki, która wbrew oczekiwaniom wcale nie była pusta. Spodziewałam się , że Mark jako samotnie mieszkający facet, w lodówce będzie miał jedynie piwo. Myliłam się. Wyciągnęłam wszystko co potrzebne i zabrałam się za przygotowanie jako takiego obiadu. Niech choć taki pożytek ma ze mnie.
    Godzinę później siedziałam znów przed telewizorem, dojadając wcześniej zrobiony obiad. Zaczęły się wiadomości.
   
"Kolejna katastrofa samolotu..."
         " Prezydent odmówił spotkania z ..."
               " Ceny znów idą w górę..." 
                  "Policja zatrzymała poszukiwanego od roku... "


"WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI. DZIŚ OKOŁO GODZINY PIĘTNASTEJ ODNALEZIONO CIAŁO ZNANEGO DYREKTORA AGENCJI HANDLU NIERUCHOMOŚCIAMI - JOE'GO HARRIS'A.CHWILOWO NIE ZNAMY PRZYCZYNY ZGONU."


    Te słowa wgniotły mnie w miękkie oparcie kanapy. Drżącymi dłońmi odłożyłam talerz na stolik. Jak najszybciej wyłączyłam telewizor. Głos prezenterki wciąż huczał mi w głowie. 
                
                   "ciało znanego dyrektora... nie znamy przyczyny zgonu..."


Zakryłam oczy dłońmi. Nie powstrzymałam płaczu. Żal, złość, smutek i wszystko naraz zżerało mnie od środka. Wwiercało się między żebra, odbierając oddech. 
   - Teraz płaczesz ? Nie za późno ? Maddie ? - usłyszałam zachrypnięty głos. Siedział naprzeciw mnie na fotelu, czerniejącym ciałem brudząc białe obicie. Głos zamarł mi w gardle.
   - Maaaadddieeeee. - chrypiał. - To twoja wina, najdroższa. 
   - Odejdź ! - krzyknęłam i rzuciłam w niego pilotem. Tylko to miałam w ręce. Drżąc ze strachu, płakałam głośniej.
   - Jesteś morderczynią, Maddie. - charknął. Zaczęłam krzyczeć. Zakryłam oczy dłońmi. Po chwili opanowałam szloch i wciąż z sercem w gardle spojrzałam na fotel. Był pusty. Ani śladu Joe'go i plam po jego krwi. Odszedł. Otarłam łzy i pozbierałam stłuczony wazon, w który trafiłam pilotem. Wyrzuciłam jego części do kosza i poszłam się położyć. Potrzebowałam odpoczynku. Przyłożyłam głowę do poduszki, wiedziałam, że zaraz zasnę.


                                                                               " Jesteś morderczynią, Maddie... "

niedziela, 27 listopada 2011

Rozdział szósty.

    Ciemny tunel był coraz ciaśniejszy. Zdrętwiałymi dłońmi macałam wilgotne ściany, które były coraz bliżej mnie. Szłam bardzo długo, kierując się uparcie za głosem Joe'go. Szeptał niewinne "Maddie" a ja wiedziałam, że muszę go odnaleźć. W zupełnej ciemności czułam, jak oślizłe powierzchnie dotykają moich nagich ramion. Z wrażeniem jakbym szła wiele kilometrów, dotarłam wreszcie do końca. Moje dłonie natrafiły na ścianę. Pchnęłam ją. Ani drgnęła. Zaczęłam uderzać w nią pięściami i krzyczeć imię Joe'go. Teraz jak na złość siedział cicho. Ściany były coraz bliżej. Pierwszy raz w życiu zrozumiałam jak czuje się osoba chora na klaustrofobię. Odwróciłam się, stał za mną z szyderczym uśmiechem na zakrwawionych ustach. "Maddie" - charknął i przysunął się kilka centymetrów wraz ze ścianami, obezwładniając mnie. "Dobranoc Maddie" - szepnął plując krwią i zacisnął dłoń na mojej szyi. Wydobyłam z siebie urwany krzyk.
    - Dzień dobry. - powiedział mężczyzna w czarnym płaszczu, szybkim ruchem odsłaniając zasłony. Uniosłam się na łokciach, przed oczami wciąż widząc półumarłego Joe'go. Dotknęłam szyi, czując nieprzyjemny dreszcz. Wiedziałam gdzie jestem, ale wspomnienie snu nie chciało mnie opuścić.
   - Jak się spało ? - zagadnął ponownie, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem.
   - Wyśmienicie. - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem w głosie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. W odpowiedzi uchylił maleńkie niezakratowane okienko. Uderzyło mnie chłodne, przesycone spalinami nowojorskie powietrze. Wzięłam głęboki wdech, po czym okryłam się szczelniej kołdrą.
   - Czy udało się panu coś ustalić w sprawie mojego wypisu ? - zapytałam wciąż patrzącego na mnie mężczyznę.
   - Może najpierw się przedstawię ? - zrobiło mi się trochę głupio. Wymagałam od niego tak wiele, nie pytając nawet o imię.
   - Mark Davis. Mów mi Mark. - powiedział z uśmiechem.
   - Ja... - omal nie zapomniałam o roli, której muszę się trzymać. Jeszcze moment i wymieniłabym swoje imię.
   - Bardzo mi miło. - odparłam kryjąc zmieszanie. Właśnie chciałam coś dodać, gdy do sali wszedł lekarz. Niski i pulchny, z okazałą łysiną, nie był na pewno tym samym co wczoraj.
   - Jak się ma nasza najdroższa pacjentka ? - zapytał głosem zupełnie obojętnym. Wiedziałam, że już go nie lubię. Podszedł a raczej przyczłapał do mojego łóżka i pozaglądał z małą latarką w moje źrenice.
   - I co ?
   - Wszystko w najlepszym porządku, poza pani utratą pamięci. Przeprowadzimy jeszcze dodatkowe badania, to może zająć kilka dni, może tydzień. Zrobimy wszystko co w naszej mocy by wszystko do pani wróciło.
   - Dziękuję. Ale jutro już mnie tu nie będzie grubasku. - oczywiście drugie zdanie wypowiedziałam jedynie w myślach. Faktycznie, nie planowałam tu dłuższego pobytu, a zapowiadał się tydzień pełen badań, które i tak nic by nie wykazały. Najwyżej by mnie zdemaskowali, a na to nie pozwolę.
   - Miłego dnia. I proszę nie przemęczać pacjentki. - dodał w stronę Marka. Znów na niego spojrzałam. Wysoki. Przystojny. Policjant. Z pozoru idealny, jednak coś w nim było nie tak. Za błękitnym spojrzeniem krył więcej niż mogłam myśleć. Wiedział o mnie zbyt wiele. Powinnam spławić go i działać na własną rękę, ale coś mówiło mi że ten facet tak łatwo nie odpuści. Wstałam więc z łóżka, po lekkim zachwianiu odzyskałam równowagę i zaczęłam ubierać swój płaszcz, do reki wzięłam zniszczone buty.
   - Co ty wyprawiasz ? - zapytał ze zdziwieniem w głosie.
   - Zmywam się stąd, nie widać ? Lepiej odwróć uwagę dyżurnej pielęgniarki a ja wyjdę i poczekam na ciebie na zewnątrz.
   - Ale...
   - Szybko. - przerwałam mu, a on posłusznie wyszedł z sali i skierował się w stronę, z której dochodziły kobiece głosy. Odczekałam chwilę i gdy usłyszałam jego głos, zerknęłam przez drzwi. Cholera, nie pomyślałam o najważniejszym. Jak się stad wydostać ?! W ataku paniki wyleciałam przez drzwi i pobiegłam w przeciwną stronę. Ignorowałam pulsujący ból w nodze. Wpadłam na inną pielęgniarkę i nie zatrzymując się przeprosiłam ją, tłumacząc to spóźnieniem. Wleciałam do windy i nacisnęłam guzik na parter. Kilka minut później po wskazówce pacjentów z oddziału niżej, wyszłam przed budynek szpitala. Jedna z karetek właśnie wyjeżdżała, kilka samochodów szukało miejsca na parkingu. Nikt nie zwrócił uwagi na blondynkę w potarganych włosach i poplamionym płaszczu. Nim zdążyłam dokładnie się rozejrzeć, przybiegł i łapiąc mnie za ramię zaczął gdzieś prowadzić.
   - Dokąd idziemy ?
   - Do mojego samochodu. Szybko. - szepnął i nic więcej już nie mówił. Posłuchałam. Po chwili siedzieliśmy w czarnym sportowym wozie. Z piskiem opon odjechał ze szpitalnego parkingu, a mnie omalże nie wgniotło w siedzenie.
   - Ledwo opuściłam szpital, chcesz mnie ponownie tam zapchać ?! - na te słowa zwolnił gwałtownie.
   - Przepraszam, musiałem to zrobić nim się zorientują że zniknęłaś. - wysapał a ja się uspokoiłam. Co teraz ?
   - Co teraz ? - zapytał, jakby czytając w moich myślach.
   - Odwieź mnie na siedemdziesiątą szóstą przecznicę, pod bank.
   - Ty wcale nie straciłaś pamięci, prawda ? - pusty wzrok utkwił w czymś przed sobą.
   - Prawda. - szepnęłam tylko, ciesząc się, że nie muszę dłużej udawać.
   - Odwieź mnie i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz, obiecuję. - dodałam. Otworzył usta, lecz zrezygnował widocznie z tego co chciał powiedzieć, bo nabrał tylko powietrza. Bez słowa ruszył. Dwudziestominutową trasę przejechaliśmy w przygniatającej ciszy. Zaparkował w wolnym miejscu i nie patrząc na mnie odpalił papierosa. Bezkształtne kłęby dymu wylatywały przez uchyloną szybę.
   - Dziękuję. - powiedziałam i wysiadłam nie odwracając się. Noga bolała coraz bardziej. Poprawiłam płaszcz, którym bawił się wiatr. Czułam palące spojrzenie na swoich plecach. Rozejrzałam się. Pod barem stał szeroko uśmiechnięty, brudny z krwi Joe. Serce zabiło mi mocniej. Mrugnęłam dwa razy. Zniknął. Przeszłam kilka kroków czując narastające mdłości. Dlaczego jest tak ciemno? - pomyślałam i upadłam, przeżywając kolejny raz bliskie spotkanie z chodnikiem.

niedziela, 20 listopada 2011

Rozdział piąty.

Wzrokiem odnalazłam ławkę położoną najdalej od światła latarni, na uboczu. Przestałam biec, plątającymi się nogami stawiałam niepewne kroki. Chciałam jak najszybciej usiąść, odpocząć, zapomnieć o wszystkim. Jeszcze tylko kilkanaście metrów. Dziesięć. Usłyszałam za sobą gwizdy i śmiech. Charakterystyczny bełkot zalanych facetów, coraz bliżej. Wołali za mną, nie przebierając w słowach.
      - Stój, ty blond dziwko ! - krzyknął jeden, a ja zaczęłam biec. Drugi raz tego dnia czułam zżerający wnętrzności strach. Chciałam uciekać, szybciej i szybciej, ale co to za ucieczka w dziesięciocentymetrowych szpilkach ? Pospiesznie zdjęłam buty i biegłam dalej, potykając się. Gdyby byli odrobinę trzeźwiejsi, na pewno już by mnie mieli. Korzystałam z ich powolniejszych ruchów, biegłam przed siebie. Krew szumiąca mi w uszach zagłuszała rzucane przez nich wyzwiska. Postanowiłam się odwrócić i natychmiast tego pożałowałam, zaczepiłam o coś i zaliczyłam bolesny upadek. Okropny ból w lewej nodze zamroczył mi głowę. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Zamrugałam powiekami i coraz szybciej łapiąc oddechy dostrzegłam, że są już blisko. Podbiegli do mnie, szczerząc krzywe uśmiechy.
     - No i co złociutka, już nie uciekniesz. - powiedział najwyższy z nich i pochylając się nade mną, ujął mój podbródek w szorstkie palce. Serce podeszło mi do gardła, chciałam się poruszyć, ale strach i ból sparaliżowały mnie na dobre. W nozdrza uderzył mnie smród alkoholu i tanich cygar. Odwróciłam twarz, wbrew sobie wypuszczając łzy.
     - Pasowałoby znaleźć... jakieś ustronniejsze miejsce, pra...prawda panowie ? Pewnie ta suczka nie przywykła do takich miejsc ? - odezwał się ten, który jako pierwszy za mną krzyknął. Rozpłakałam się na dobre. Z bólu, z bezradności, z uczucia niesprawiedliwości. Już nawet nie chciałam walczyć.
     - Dosyć zabawy, panowie. Albo zmiatacie stąd teraz, albo zagwarantuję wam miłe wakacje w areszcie. - usłyszałam męski głos. Pomyślałam, że to któryś z nich robi sobie żarty, ale gdy się odwróciłam, dostrzegłam za sobą mężczyznę w czarnym płaszczu. Tamci spoglądali na niego, chętni do bójki, dopóki nie zobaczyli jak wyciąga odznakę.
    - Spadamy. - syknął jeden z nich i nie ociągając się, odeszli. Przełknęłam szloch i próbowałam wstać. Policjant mówił coś do mnie, ale nic nie słyszałam. Przez głośne i szybkie bicie serca oraz narastający ból w skroniach, omal nie straciłam przytomności. Uniosłam się na kolana ale niemal od razu upadłam do wcześniejszej pozycji. Mężczyzna wciąż coś mówił, przez łzy widziałam jak poruszał ustami, spróbował mnie podnieść. Przez chwilę utraciłam poczucie rzeczywistości i znów widziałam Joe'go, który próbuje się do mnie dobrać. Był blisko, trzymał mnie i nie chciał puścić. Zaczęłam krzyczeć i próbowałam z całej siły go odepchnąć. Przez szum w głowie słyszałam niewyraźny głos:
   - Jestem policjantem, proszę się uspokoić. Zabiorę panią w bezpieczne miejsce ! - ignorowałam go. Dopiero po chwili Joe zniknął jak poranna mgła, a ja zrozumiałam, że jego tu nie ma. Przecież go zabiłam. To takie oczywiste. Zaśmiałam się pod nosem, jak wariatka. Mężczyzna nie dając za wygraną, mimo moich oporów, wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść. Śmiałam się w głos, co jakiś czas powtarzając jedno zdanie: "Dobranoc Joe, już na zawsze". Po kilku minutach opadłam z sił i zasnęłam w ramionach nieznanego policjanta.
    Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Przez jakiś czas nie pozwolił mi on nawet na otworzenie oczu. Potarłam twarz dłonią i uniosłam się na łokciach. Omal nie krzyknęłam, gdy zobaczyłam gdzie jestem. Białe ściany, białe meble, kraty w oknach i niebieska pościel. Szpital. Spróbowałam wstać ale noga eksplodowała tak potężnym bólem, że od razu zrezygnowałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zegar na ścianie wskazywał południe. Co ja tu do cholery robię ? - pomyślałam. W kącie na krześle zobaczyłam swoją sukienkę, rozdartą, poplamioną. Wspomnienia uderzyły we mnie z siłą, która powaliła mnie na łóżko. Kolacja. Spagetti. Dracula. Joe. Puchar. Krew. Dużo krwi. Park. Mężczyzna. Dobranoc, Joe. Straciłam przytomność.
    W moją świadomość wkradły się czyjeś głosy. Przyjazne i miękkie powoli wyrywały mnie z otchłani snu.
    - Słyszy mnie pani ? Jest pani w szpitalu, miała pani poważny uraz głowy i stłuczoną nogę. - po tych słowach znów zerwałam się do pozycji siedzącej, spodziewając się powrotu bólu, ale o dziwo wcale się nie pojawił. Gapiłam się na lekarza, kątem oka dostrzegłam stojącego w drzwiach mężczyznę w czarnym płaszczu.
    - Wszystko w porządku, proszę się nie bać. Słyszy mnie pani ?
    - Tak, słyszę. - odpowiedziałam, wzroku nie odrywając od mojego wybawcy.
    - Jak się pani nazywa ? Nie znaleźliśmy przy pani żadnych dokumentów. - to było dziwne. Przecież miałam torebkę. Cholera, musiałam zgubić ją w parku. A jeżeli się dowiedzą ? Jeżeli dowiedzą się o tym, że zabiłam Joe'go ?
    - Nie... Nie pamiętam. - skłamałam, całkiem przekonująco.
    - Hm... To nic, pewnie w skutek szoku jest pani w stanie amnezji, ale proszę mi wierzyć, za kilka dni wszystko do pani wróci.
    - Kiedy wyjdę ?
    - Ciężko nam to stwierdzić, wszystko zależy od pani stanu zdrowia, zresztą gdzie chce pani wracać, skoro nic pani nie pamięta ? - nie odpowiedziałam nic. Położyłam się z powrotem na łóżko, udając zmęczenie. Wszyscy wyszli, został jedynie on.
    - Niech mnie pan stąd zabierze, proszę. - powiedziałam do niego, a on podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu.
    - Nie mogę nic zrobić, dopóki lekarze pani nie wypiszą. Zwłaszcza przy kłopotach z pamięcią. - zobaczyłam w jego ciemnych oczach troskę. Dopiero teraz przyjrzałam się jego twarzy. Był bardzo przystojny, a przy tym sprawiał wrażenie poważnego. Mimowolnie zerknęłam na jego dłoń. Bez obrączki.
    - Nie ważne gdzie, gdziekolwiek, tylko niech mnie pan stąd zabierze.
    - Zrobię co w mojej mocy. - powiedział, uśmiechnął się i nakazując mi odpoczynek, opuścił salę. Chciałam podnieść się i spojrzeć przez okno, zorientować się, w którym szpitalu jestem, ale nagle ogarnęła mnie fala zmęczenia. Opadłam na poduszkę i z obrazem Joe'go pod powiekami, zasnęłam. To nie były miłe sny.

sobota, 5 listopada 2011

Rozdział czwarty.

    - Mmm, jak pięknie pachnie, co to ? - zapytałam wieszając swój czarny płaszcz w małym korytarzyku.
    - Twoje ulubione spagetti, Maddie. - zakomunikował uśmiechnięty, a ja poczułam dziwny niepokój. Ostatni raz użył tego zdrobnienia, gdy omalże nie wylądowaliśmy w łóżku.
    - Hej, wróć na ziemię.
    - Przepraszam. - powiedziałam z niewinną miną, po czym ruszyłam za nim w stronę kuchni. Nie mogłam się powstrzymać by od razu nie spróbować tego dania. Joe to naprawdę świetny kucharz, a w przygotowywaniu kolacji jest po prostu niezastąpiony. Zlizałam z warg resztki sosu i pomogłam mu nakryć do stołu. Kiedy rozkładałam talerze, wszedł do kuchni z butelką wina, którą podarowałam mu kilka miesięcy temu na urodziny.

   - Jeszcze ją masz ? Myślałam, że już dawno po niej. - zwróciłam się do niego z lekkim niedowierzaniem w głosie.
   - Oh, Mad, takie rzeczy trzyma się na specjalne okazje. - odpowiedział mi ze śmiechem i odkręcił butelkę, napełniając czerwonym płynem dwa wysokie kieliszki.
   - No więc dlaczego dziś ? Przecież to zwykła kolacja jakich wiele. 
   - Każda chwila z tobą, a co dopiero kolacja, jest wyjątkowa. - mówiąc to uśmiechnął się czarująco, a ja nie zadając dalszych pytań usiadłam do stołu. Gorące spagetti parowało, napełniając kuchnię wspaniałym zapachem.
   - Więc też wróciłeś wcześniej ? - zapytałam go, przełykając kolejny kęs.
   - Ty możesz a ja nie ? - zaśmiał się, po czym sięgnął po kieliszek.
   - Za ciebie, Maddie. - powiedział, a ja lekko zmieszana stuknęłam swoim kieliszkiem o jego. Spojrzałam na zegarek, była dopiero dziewiąta. 
   - Pewnie ci to już mówiłam, ale świetnie gotujesz. 
   - Tylko dla ciebie. - odpowiedział po raz kolejny obdarzając mnie tym tajemniczym uśmiechem. Rozejrzałam się po jego domu i wspomniałam wszystkie chwile tu spędzone. Właściwie szkoda, że nie może łączyć nas nic więcej. 
   - Nad czym tak rozmyślasz ? - zapytał, a ja wróciłam do rzeczywistości.
   - Hm ? A niee, nic ważnego. - znowu poczułam się dziwnie. Nagle usłyszałam pierwszą zwrotkę mojej ulubionej piosenki. Telefon. Matt. Wygrzebałam komórkę z torebki i przypatrywałam się tym czterem literom na wyświetlaczu.
   - Nie odbierzesz ? - zapytał Joe.
   - Nie. - to mówiąc odrzuciłam połączenie, wyłączyłam telefon i wrzuciłam do torebki.
     Siedzieliśmy teraz w salonie. Niewielki płomień podskakiwał w kominku, rozjaśniając pomieszczenie ciepłym światłem. Podeszłam do wielkiego regału z książkami. Tego również zazdrościłam Joe'mu - książek. Miał ich bardzo dużo, najlepszych pisarzy, najstarszych wydań. Sięgnęłam po swoją ulubioną - Draculę, z 1920 roku. Zdmuchnęłam cienką powłoczkę kurzu i zaciągnęłam się zapachem staroci. Wiedział, że to uwielbiam, dlatego tak często zapraszał mnie do siebie. Nie odmawiałam. Kiedyś nawet chciałam odkupić od niego ten egzemplarz, ale kategorycznie odmawiał. Pożyczył mi go dwa razy, ale oddać na stałe nie chciał. Może bał się że nie będę miała powodu do niego przychodzić ? Podeszłam do kolejnego regału, na którym ustawione miał puchary, nagrody i medale. Przed laty - wspaniały sportowiec, teraz pracował w nudnym biurze. Gdyby nie kontuzja pewnie nadal by grał.
   - Znów się zamyśliłaś ?
   - Oh.. Tak... Przepraszam.
   - Nie musisz, tak tylko zauważyłem... - powiedział, długo mi się przyglądając.
   - Co ? Czemu tak na mnie patrzysz ? - zapytałam z nutką niecierpliwości w głosie. Podniósł dłoń do mojej twarzy i odgarnął mi za ucho kilka złotych kosmyków.
   - Bo jesteś piękna, Maddie. - to mówiąc, pochylił się ku mnie i delikatnie złączył nasze usta. Na chwilę straciłam poczucie rzeczywistości i stojąc jak kłoda nie zrobiłam nic. Po chwili zaczęłam oddawać mu pocałunki. Poczułam jak się uśmiecha.
   - Pragnę cię, Madelaine. - szepnął mi prosto w usta, a jego gorący oddech dotarł aż do moich płuc. nie odpowiedziałam nic. Całowałam go nadal, czując, że robię wielki błąd. Nagle Joe zaczął rozsuwać zamek na plecach mojej sukienki. Coś boleśnie zakuło w mojej głowie. Cień niepewności wkradł się gdzieś między moje myśli, ale na razie odstawiłam go na drugi plan. Zamek sukienki z cichym zgrzytem ustąpił, a ona sama upadła bezszelestnie na ziemię. Joe całując coraz zachłanniej, oparł mnie o niewielki stolik, zaraz pod regałem. Uległam, choć w mojej podświadomości coraz więcej głosów krzyczało "nie !". Ja sama nabierałam coraz większych wątpliwości. Przecież nie jestem szmatą. Nie jestem. Matt co prawda nie jest wart wierności, ale nie chcę taka być.
   - Nie, Joe. Wystarczy. - powiedziałam, ale on jakby nie słyszał.
   - Joe ! - podniosłam głos, a on nie przestając całować mojej szyi, mruknął:
   - Już za późno, Maddie. Zbyt długo na to czekałem.
   - Ale ja nie chcę. Nie mogę. Przestań natychmiast. - powiedziałam stanowczo, a on tylko mocniej przycisnął mnie do stolika. Całkiem opanowana zaczęłam go odsuwać. Na marne. Joe był silny i zawzięty. Nie chciał odpuścić.
   - Do cholery, przestań ! Nie chcę żebyś zniszczył naszą przyjaźń swoją głupotą ! - krzyknęłam wciąż próbując go odepchnąć. Nie słuchał. Nie ustępował. Nadal znaczył moje ciało swoimi pocałunkami, które były coraz śmielsze. Przysunął się do mnie jak najbliżej, za nic mając moje protesty.
   - Maddie, kochanie. - szepnął. Poczułam jak próbuje pozbyć się resztki moich ubrań. Posuwał się stanowczo za daleko. Ze ściśniętym ze strachu żołądkiem, krzyknęłam ponownie:
   - Joe, puść mnie natychmiast ! Przestań ! 
   - Zbyt długo na to czekałem. I teraz to dostanę Mad. - sapnął, a ja wiedziałam, że mówi prawdę. Chciał mnie mieć, bez względu na to, jakie jest moje zdanie. Mój oddech był coraz szybszy, a w głowie kotłowało się tysiące myśli. Bałam się, cholernie się bałam. Ostatni raz spróbowałam:
  - Mówię poważnie ! Przestań ! Zaraz będzie za późno, odpuść, Joe ! - na te słowa zaczął rozpinać spodnie. Ze strachu serce podskoczyło mi do gardła. Miałam wrażenie że to zupełnie obca osoba, brutalny i bezwzględny mężczyzna, nie mający nic wspólnego z dawnym, dobrym Joe'm. Zaczęłam krzyczeć. Wiedziałam, że najbliżsi sąsiedzi są za daleko by mnie słyszeć. Ale co miałam robić ? Za moment  będzie za późno. Wciąż krzycząc sięgnęłam ręką za siebie. Uderzyłam palcami o kant drewnianej półki. Zignorowałam ból i macałam powietrze, dopóki moja dłoń nie trafiła na ciężki przedmiot. Puchar. Duży złoty puchar, za Mistrzostwa Stanu. Niewiele myśląc, ostatkami sił zamachnęłam się i uderzyłam go w głowę. Zastygł na moment, po czym powoli osunął się na mnie. Strąciłam go z siebie, był niewiarygodnie ciężki. Upadł  nieprzytomny na podłogę. Poczułam wilgoć na policzkach. Dopiero teraz spostrzegłam, że płaczę. Krawędziami dłoni roztarłam łzy i tusz. Potykając się, odnalazłam sukienkę. Włożyłam ją na siebie i drżącymi dłońmi dopięłam zamek. Joe leżał twarzą ku ziemi. Uklękłam przy nim i spróbowałam odwrócić go na plecy. Z wielkim wysiłkiem, udało mi się za trzecim razem. Z tyłu jego głowy sączyła się szkarłatna krew, tworząc na perskim dywanie coraz większą plamę. Spojrzałam na niego. Nic. 
   - Joe ? Joe ?! Obudź się ! - nie drgnął. Zdałam sobie sprawę z tego, że jego klatka piersiowa stoi w miejscu. Przyłożyłam do niej ucho, ale nie usłyszałam bicia serca. Moje własne na moment stanęło.
   - Nie. Nie. Nie, nie, nie, nieeee... - powtarzałam do siebie jak wariatka. Nie oddychał. 
   - Joe ! Obudź się, proszę, proszę... - nie odpowiadał. Moje gorące łzy skapnęły na jego kamienną twarz. Zaniosłam się głośnym płaczem, opadając z kolan na ziemię. Twarz zakryłam dłońmi. Zabiłam go. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Niepowstrzymany szloch wstrząsał moimi nagimi ramionami. On nie żyje. On naprawdę nie żyje. Odsunęłam się od jego ciała, w słabym świetle odnalazłam torebkę. Potrącając meble pobiegłam do korytarza, omal nie łamiąc nogi na zakręcie, chwyciłam swój płaszcz i wyleciałam na ulicę. Prawie nic nie widziałam przez łzy. Drżąc na całym ciele, ruszyłam przed siebie, prawie wpadając pod samochód. Przyspieszyłam. Noc ciężko wisiała nad Nowym Jorkiem, a ja nadal się nie zatrzymywałam. Dobiegłam do Central Parku. 

sobota, 17 września 2011

Rozdział trzeci.

     - Co tu... robię ? Ah, tak, postanowiłam wcześniej... wrócić. - wydukałam, całą swoją wolę skupiając na panowaniu nad głosem.
     - Nie cieszysz się ? - dodałam cicho, spuszczając wzrok na stopy, szczelnie okryte czerwonym kocem. Spojrzałam na jego wąskie usta. Pewnie jeszcze przed chwilą oddawały pocałunki tej rudej lafiryndzie. Matt zdawał się poczuć moje spojrzenie, bo potarł twarz ręką, niczym w obawie przed resztkami szminki.
     - Jasne, że się cieszę. - odpowiedział nieco zmieszany. Jakby dopiero po chwili przypominając sobie, że jestem jego żoną - powitał mnie delikatnym całusem. Z wielkim trudem opanowałam się, żeby nie odepchnąć, nie uderzyć, nie wykrzyczeć tego co we mnie siedzi. Odsunął się powoli, napięcie między nami rosło.
     - Dlaczego siedzisz po ciemku ?
     - Bo... Yyy... Chciałam po prostu odpocząć a... bolą mnie oczy. Mhm, tak. Strasznie pieką. - powiedziałam, po czym przysłoniłam je dłońmi. Moje kłamstewko chyba nie było najwiarygodniejsze, ale z braku chęci do dyskusji, lub jakiegoś innego powodu, Matt zostawił to bez komentarza.
     - Tak długo byłeś w pracy ? - zapytałam nie patrząc na niego. To chyba zbyt trudne, patrzeć na własnego męża, którego wcześniej widziało się z inną i tak po prostu udawać że nic się nie stało.
     - Jakoś tak się przeciągnęło... Kiedy cię nie ma, zawsze biorę sobie nadgodziny, wiesz jak to się czasem przydaje.
     - Mhm. - zaczerpnął powietrze, lecz jeśli cokolwiek chciał powiedzieć, zrezygnował z tego i wrócił z powrotem do holu. Może coś ukryć ? Pewnie tak, jakąś jej rzecz, którą mogłabym znaleźć. Żeby tylko udało mi się utrzymac pozory. Muszę zrobić wszystko, żeby nie zorientował się, że wiem.
     - Jest coś do jedzenia ? - zapytał, nawe nie wychylając się zza ściany. Przypomniałam sobie, że nawet nie zrobiłam zakupów. Znowu poczułam się jak na codzień, zwyczajne zakupy, gotowanie obiadków, głodny mąż. Ciekawe czym ruda go karmiła ? No chyba że samą miłością, szczegółów wolę nie wiedzieć. Nie wyobrażać sobie, że robił z nią to samo i w ten sam sposób co ze mną. To by było chyba za wiele jak na jeden dzień.
     - Nie byłam w sklepie. Zaraz coś odmrożę i zorganizuję kolacje. - powiedziałam, wyplątałam się z koca i poszłam do kuchni. Wyjęłam z zamrażarki resztkę jakiegoś gulaszu, nastawiłam wodę na makaron, po czym zajęłam się sałatką.
     - Pewnie jesteś zmęczony ? - spytałam, kiedy z westchnięciem usiadł przy stole. Czułam się teraz nieco pewniej, a rola niczego nieświadomej żony wychodziła mi coraz lepiej.
     - No.. tak z lekka. Wyczerpujący dzień. - tak oczywiście, nic dziwnego, taka napalona laska musi wymagać - pomyślałam ze złością, omal nie zacinając się nożem.
     - Hm, a jak tam na wyjeździe ? Zwiedziłaś Moskwę ?
     - Trochę tak, ale zabrakło mi czasu na dokładniejsze oględziny, pstryknęłam kilka fotek, poza tym nic takiego. trzy korzystne kontrakty, nowe wspaniałe miejsce. Standardzik. - mój opanowany głos zadziwił mnie samą.
     - Aha, to dobrze. Jak oczy ?
     - Oczy, jakie oczy ? Aaa... Oczy... Nadal bolą, jeszcze ta cebula. Może pokroisz ? - sama zaczęłam gubić się w słowach. Cebula trafiła się wyjątkowo jadowita - z piekących oczu poleciało mi kilka łez. Jedna - przynajmniej jedna z nich, nie była spowodowana cebulą. Zawierała całe napięcię dzisiejszego dnia, złość, ból i złamane serce. Wszystko to w maleńkiej kropelce wody.
    Po kolacji, którą właściwie zjedliśmy w milczeniu, od razu poszłam do sypialni.
Ubrałam swoją ulubioną koszulkę nocną, po czym weszłam pod chłodną pościel. Poczułam wielką ulgę prostując wreszcie zmęczone plecy i odrętwiałe kończyny. Słyszałam jak Matt bierze prysznic. Księżyc w pełni nie dawał mi zasnąć. Obróciłam się plecami do okna, kiedy do pokoju wszedł mój mąż, jedynie w ręczniku na biodrach. Z wilgotnymi włosami, niezłymi mięśniami pokrytymi pojedynczymi kropelkami wody, błyszczącymi oczami i szczerym uśmiechem - wyglądał cudownie. Właśnie tego człowieka pokochałam, za niego wyszłam za mąż. Nie za drania zdradzającego mnie przy każdej okazji.
  Usiadł na brzegu łóżka, wciąż w ręczniku. Zobaczył, że nie śpię. Pochylił się nade mną, zsuwając kołdrę z moich ramion, później brzucha, na końcu ud. Dłoń delikatnie wsunął pod moją koszulkę. Przeszedł mnie dreszcz, a przed oczami znów stanął mi ten obraz z dzisiejszego popołudnia. Właściwie, jeszcze nigdy mu nie odmówiłam. Gdybym zrobiła to teraz - zorientował by się, w końcu znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Zawsze oddawałam mu się gdy miał na to ochotę, właściwie nigdy nie robiłam tego wbrew sobie. I tym razem również. Mimo, że nie było to nic nowego, czułam jakby był zupełnie obcym człowiekiem. Mężczyzną, którego nie znałam, którego na dobrą sprawę nie chcę. Ale on był. Musiał być - jeszcze jakiś czas. Zamyślona, nie zauważyłam nawet kiedy Matt pozbył się mojej koszulki. Całował teraz mój brzuch - i choć było wspaniale, to wciąż wewnątrz mnie coś krzyczało ' Nie rób tego!' Ale zrobiłam, szczerze mówiąc z wielką przyjemnością. Potrzebowałam jakiejś odskoczni, wyładowania stresu. Jutro pomyślę nad konsekwencjami.
   Wargi Matta schodziły coraz niżej, chwilę potem leżałam już całkiem naga, wzdychając i drapiąc paznokciami jego placy. Ręcznik, który wcześniej miał na sobie, leżał teraz gdzieś w drugim końcu pokoju. Choć w duchu wciąż czułam, że nie powinnam tego robić - pozwoliłam mu dokończyć tę miłość. Potem oboje odpłynęliśmy w sen.

******************************************************

Obudził mnie jeden z pierwszych promieni słońca. Spojrzałam na poduszkę obok - była pusta. Matt musiał już wyjść do pracy. Przypomniałam sobie ostatnią noc - upojną, choć niezgodną z tym co etyczne. Objęłam się ramionami, czując wkradającą się na nie gęsią skórkę. W kilka sekund znalazłam się pod gorącym prysznicem. Nie bałam się już swojej wyobraźni - z każdym detalem widziałam scenę w której Matt i ruda oddawali się przyjemności. Zrobiło mi się nie dobrze. Jak mogłam się z nim przespać ? Po tym wszystkim to był szczyt głupoty. Ale co się stało to się nie odstanie, jednak źle mi z tym. Dobre pół godziny szorowałam się gąbką, próbując zmyć z siebie ślady jego warg. Niektórych rzeczy nie mogłam zmyć - musiałam je znieść. Wyszłam z kabiny w obłokach pary i owijając się ręcznikiem, poszłam do kuchni. Zjadłam szybkie śniadanie, po czym wzięłam się za makijaż.
    Za oknem rozpoczynał się piękny , słoneczny dzień - idealny na zakupy. Znów stanęłam przed dużym lustrem jak wtedy w hotelu i ogarniając długie włosy w luźny warkocz, poszłam się ubrać. Około dziewiątej, pod budynek zajechała taksówka.
   Po trzech męczących godzinach zakupów, wróciłam do domu z dwoma parami nowych szpilek, suknienką, dżinsami i filtrem do lustrzanki. Zakupy wylądowały na stole w kuchni, natomiast ja rozwaliłam sie na kanapie, włączyłam telewizor i pijąc zimne piwo przełączałam kanały.
    Około czternastej zadzwonił do mnie Joe, z pytaniem o plany na wieczór. Tak więc dałam się namówić na przyjacielsko-zawodową kolację u niego, dziś wieczorem. Tak wiem, mam męża, ale biorąc pod uwagę jego zachowanie, mała kolacyjka nie zaszkodzi. Zawsze to jakaś odmiana. Zresztą, nie wiem czy dałabym radę tak grać jak wczoraj. Szło mi całkiem nieźle, ale gdy pomyślę o naszej wspólnej, mam nadzieję juz ostatniej nocy - jest mi po prostu niedobrze. Już nawet nie myślę co mógł robić z nią - po prostu nie chcę niszczyć żadnego przedmiotu. Z reguły nie jestem agresywna, ale przecież różnie to bywa z tym panowaniem nad emocjami. Tak więc z uśmiechem na twarzy, może i sztucznym , ale uśmiechem - przed osiemnastą zaczęłam zbierać się na kolację do Joe'go.
   Jak zwykle spóźniona, w nowej sukience, nowych butach, rozpuszczonych włosach i nawet niezłym humorze - stanęłam przed drzwiami domu mojego szefa. Nim otworzył rozejrzałam się po ogrodzie. Jak to przyjemnie musi być mieć skrawek podwórka. Ja od dziecka mieszkam w wieżowcu, tak się życie ułożyło.
   - O jesteś wreszcie. Wchodź. - powiedział Joe, całując mnie w policzek. Uśmiechając się do niego - przekroczyłam próg jego domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po raz ostatni.