wtorek, 16 sierpnia 2011

Rozdział drugi

    Ze snu wydarł mnie narastający dźwięk budzika. Zerwałam się na równe nogi, dopiero po chwili rozumiejąc gdzie jestem i co tu robię. Pełen bieli pokój powoli tonął w pierwszych promieniach słońca. Szara mgła opuszczała ulice. Wygładziłam pościel na łóżku, po czym wskoczyłam w  przygotowane wcześniej ubrania. W kilka minut uporządkowałam nieład na głowie i nałożyłam lekki makijaż. Piżamę wepchnęłam byle jak na sam wierzch torby, ubrałam buty. Wyszłam na pusty korytarz. Ostrożnie stawiając kroki, by nie obudzić innych gości, zeszłam na dół do czynnego całą dobę hotelowego baru. Za ladą stał starszy mężczyzna, całkiem podobny do tego, który widział mnie w nocy. Zamówiłam sobie kawę i rogaliki z marmoladą. Powoli zajadając wyśmienite śniadanie, wpatrywałam się w ruch uliczny. Miasto budziło się do życia, wypuszczając na swe drogi samochody, autobusy, przechodniów. Po kilkunastu minutach poprosiłam barmana o zamówienie mi taksówki na lotnisko. Słońce pięło się ku górze w swoim zwykłym tempie, a ja siedząc już w samochodzie, ostatni raz przyglądałam się ulicom Moskwy. Może jeszcze kiedyś tu przyjadę, wątpię jednak by stało się to w ciągu kilku najbliższych lat. Tak więc utrwalałam sobie w pamięci każdy budynek i ulicę. Poprosiłam kierowcę by na moment zajechał pod Kreml. Chciałam jeszcze raz spojrzeć na tą wspaniałą budowlę, która sprawiała wrażenie ukradzionej z pięknej bajki. Po czterdziestu minutach byłam już na lotnisku. Odebrałam swój wcześniej zamówiony bilet i udałam się do wejścia dla pasażerów. Wyjątkowo miłe stewardess'y pokazały mi moje miejsce. Przy oknie. Całkiem przyjemnie, choć nie robiło mi to większej różnicy, gdyż po jakiejś godzinie poczułam zmęczenie i odpłynęłam w sen.
       Właśnie fotografowałam Plac Czerwony, w długiej balowej sukni, kiedy usłyszałam jakiś dźwięk. W moją świadomość wdarł się głos pilota. Sen odpłynął całkowicie. Mężczyzna o wyjątkowo przyjaznym, niskim głosie poprosił pasażerów o zapięcie pasów i zachowanie szczególnej ostrożności. Szykowały się jakieś turbulencje. No, wyśmienicie. Właściwie nigdy nie czułam lęku przed lataniem, ale teraz żołądek podskoczył mi do gardła. Przecież to tylko mała karuzela, uspokój się. W sumie było nieco gorzej niż to sobie wyobrażałam, czułam się jak w środku trzęsienia ziemi. Po pięciu minutach było po wszystkim. Odetchnęłam z ulgą. Do końca lotu pozostało mniej jak godzina. Nie wiele więc spałam. Resztę czasu spędziłam na rozmyślaniu i tępym gapieniu się w okno.
       Znów stałam na lotnisku, tym razem w swojej rodzinnej Ameryce. Nowy Jork płakał rzęsistym deszczem, sprawiając że zatęskniłam za słoneczną Moskwą. Kupiłam byle jaki czarny parasol w sklepiku obok, po czym wyszłam przed lotnisko. Taksówkę udało mi się złapać dopiero po dziesięciu minutach stania w deszczu. Jak najszybciej usadowiłam się w samochodzie, podając kierowcy swój adres. Nareszcie jadę do domu. Czułam przyjemne ciepło na myśl o Macie, który z pewnością będzie miał niezła niespodziankę.
Szczęśliwie ominęły mnie korki, pod domem byłam czterdzieści minut później. Właśnie płaciłam taksówkarzowi, kiedy mignęła mi przed oczami znajoma kurtka. Jakiś mężczyzna właśnie wchodził do wieżowca, w którym mieszkam, obejmując rudą kobietę. Wyglądał bardzo podobnie do mojego męża, wręcz identycznie. Ruda włożyła mu rękę do tylnej kieszeni spodni. Deszcz powoli ustawał, kiedy doznałam szoku. Ten mężczyzna nie jest podobny do mojego męża. On jest moim mężem ! Stałam osłupiała, moknąc w coraz bardziej słabnącym, a jednak wciąż padającym deszczu. Matt czule pocałował Rudą, nim zniknęli za szklanymi drzwiami. Sukinsyn. Jak mógł ?! Znalazł sobie jakąś siksę na moje miejsce. A to przecież tylko tydzień ! A może tak było już od dawna, tylko ja ślepa... Nie, nie wrócę teraz do mieszkania. Nie ma mowy. Musze uporządkować myśli. Deszcz całkowicie ustał.
     Wałęsałam się po Parku z torbą na ramieniu. Ignorując spojrzenia ludzi, wędrowałam w kółko. Może to jednak nie był on ? Jeżeli tylko mi się przywidziało... Ale to przecież był Matt ! Nie jestem idiotką, za to on jest skończonym draniem. Wcale bym się nie zdziwiła gdyby ta dziwka okazała się jego sekretarką, albo koleżanką z pracy, z którą od dawna 'jada lunch' ! I co mam teraz zrobić ? Ile przechadzać się po tym pełnym wrzeszczących bachorów parku ?! Kiedyś przecież muszę wrócić do domu. A co jeśli ona nadal tam będzie ? Wtedy po prostu wyjdę bez słowa. Tak, to dobry pomysł. I wyjadę, na jakiś czas. A jeżeli będzie sam ? Czy powinnam powiedzieć mu prosto w twarz że wszystko wiem ? Czy trzymać język za zębami... Może to wcale nie było tak jak myślę. Boże, nie oszukuj się idiotko ! Wszystko było właśnie tak. Twój mąż zdradza cię od tygodnia, jeśli nie dłużej... Z zamyśleń wyrwało mnie nagłe lunięcie deszczu. Cholera ! To wcale nie deszcz. Pieprzony samochód ! Nowy płaszcz do prania. Cudowny dzień.
      Po godzinie, cała w schnącym błocie, postanowiłam wrócić do domu. Będzie, co będzie. Piętnastominutowy spacerek dobrze mi zrobił, no może poza tym, że od niesienia torby zdrętwiała mi ręka i rozbolały mnie plecy. Weszłam do budynku, nacisnęłam guzik, weszłam do windy. Dojechałam na dwudzieste piętro. Winda otworzyła się z charakterystycznym dźwiękiem. Wyszłam na korytarz ze ściśniętym żołądkiem. a co, jeśli ona wciąż tam jest ? Musze sama się przekonać. Zziębniętą dłonią wyjęłam klucz z kieszeni płaszczyka. Otworzyłam ciemne solidne drzwi.
     -  Ko...Kochanie ? Jesteś w domu ? - zawołałam cicho. Głos mi drżał. Wzięłam głęboki oddech, postawiłam na ziemi torbę, po czym weszłam w głąb mieszkania. Było puste. Sprawdziłam nawet sypialnię. Nie było go. Całe szczęście. Musze się psychicznie nastawić do tego spotkania. Jeśli wróci sam, udam, że nic się nie stało, może jest jeszcze szansa dla naszego małżeństwa - a jeśli wróci z nią, cóż zobaczymy jak sprawy się potoczą.
      Ściągnęłam z siebie przemoczone i wybłocone ubranie, wkładając wygodny domowy dres. Sięgnęłam po najświeższą gazetę i z kubkiem gorącej kawy zatopiłam się w lekturze.
      W telewizji nie było nic ciekawego, więc po dwóch godzinach oglądania wiadomości, zdrzemnęłam się. Mój sen przerwał dźwięk przekręcania zamka w drzwiach. Natychmiast wyłączyłam telewizor i zgasiłam lampkę na szafce. Jeśli był z nią - przyłapię ich. Jednak po dwóch minutach nasłuchiwania, byłam pewna że jest sam. Docierały do mnie dźwięki ściągania butów, wieszania kurtki. A potem kroki. Zbliżał się do salonu. Spróbowałam nastawić się w myślach na zwykłe powitanie w stylu ' witaj kochanie, już wróciłam', jednak serce waliło mi ja szalone, a żołądek ściskał się niemiłosiernie. Wszedł do salonu. W absolutnej ciemności odnalazł włącznik. Pokój zalało jasne światło. Na jego twarzy mignął cień strachu, który zaraz przeszedł w zdziwienie.
      - Madelaine ? A co ty tu robisz ?
   

2 komentarze:

  1. Ojej... Dopiero druga część i jest zaskoczenie - to lubię!
    Ale napisz szybko kolejną, chcę wiedzieć co dalej się stało. Przeczytałam od początku dokładnie, bo tylko dwie notki ale za to dłuuugie, jest fajnie ;-))

    OdpowiedzUsuń
  2. W 100% zgadzam się z komentarzem wyżej. Kiedy kolejna notka? Zapraszam do mnie i z niecierpliwością czekam! :)

    OdpowiedzUsuń