- Mmm, jak pięknie pachnie, co to ? - zapytałam wieszając swój czarny płaszcz w małym korytarzyku.
- Twoje ulubione spagetti, Maddie. - zakomunikował uśmiechnięty, a ja poczułam dziwny niepokój. Ostatni raz użył tego zdrobnienia, gdy omalże nie wylądowaliśmy w łóżku.
- Hej, wróć na ziemię.
- Przepraszam. - powiedziałam z niewinną miną, po czym ruszyłam za nim w stronę kuchni. Nie mogłam się powstrzymać by od razu nie spróbować tego dania. Joe to naprawdę świetny kucharz, a w przygotowywaniu kolacji jest po prostu niezastąpiony. Zlizałam z warg resztki sosu i pomogłam mu nakryć do stołu. Kiedy rozkładałam talerze, wszedł do kuchni z butelką wina, którą podarowałam mu kilka miesięcy temu na urodziny.
- Jeszcze ją masz ? Myślałam, że już dawno po niej. - zwróciłam się do niego z lekkim niedowierzaniem w głosie.
- Oh, Mad, takie rzeczy trzyma się na specjalne okazje. - odpowiedział mi ze śmiechem i odkręcił butelkę, napełniając czerwonym płynem dwa wysokie kieliszki.
- No więc dlaczego dziś ? Przecież to zwykła kolacja jakich wiele.
- Każda chwila z tobą, a co dopiero kolacja, jest wyjątkowa. - mówiąc to uśmiechnął się czarująco, a ja nie zadając dalszych pytań usiadłam do stołu. Gorące spagetti parowało, napełniając kuchnię wspaniałym zapachem.
- Więc też wróciłeś wcześniej ? - zapytałam go, przełykając kolejny kęs.
- Ty możesz a ja nie ? - zaśmiał się, po czym sięgnął po kieliszek.
- Za ciebie, Maddie. - powiedział, a ja lekko zmieszana stuknęłam swoim kieliszkiem o jego. Spojrzałam na zegarek, była dopiero dziewiąta.
- Pewnie ci to już mówiłam, ale świetnie gotujesz.
- Tylko dla ciebie. - odpowiedział po raz kolejny obdarzając mnie tym tajemniczym uśmiechem. Rozejrzałam się po jego domu i wspomniałam wszystkie chwile tu spędzone. Właściwie szkoda, że nie może łączyć nas nic więcej.
- Nad czym tak rozmyślasz ? - zapytał, a ja wróciłam do rzeczywistości.
- Hm ? A niee, nic ważnego. - znowu poczułam się dziwnie. Nagle usłyszałam pierwszą zwrotkę mojej ulubionej piosenki. Telefon. Matt. Wygrzebałam komórkę z torebki i przypatrywałam się tym czterem literom na wyświetlaczu.
- Nie odbierzesz ? - zapytał Joe.
- Nie. - to mówiąc odrzuciłam połączenie, wyłączyłam telefon i wrzuciłam do torebki.
Siedzieliśmy teraz w salonie. Niewielki płomień podskakiwał w kominku, rozjaśniając pomieszczenie ciepłym światłem. Podeszłam do wielkiego regału z książkami. Tego również zazdrościłam Joe'mu - książek. Miał ich bardzo dużo, najlepszych pisarzy, najstarszych wydań. Sięgnęłam po swoją ulubioną - Draculę, z 1920 roku. Zdmuchnęłam cienką powłoczkę kurzu i zaciągnęłam się zapachem staroci. Wiedział, że to uwielbiam, dlatego tak często zapraszał mnie do siebie. Nie odmawiałam. Kiedyś nawet chciałam odkupić od niego ten egzemplarz, ale kategorycznie odmawiał. Pożyczył mi go dwa razy, ale oddać na stałe nie chciał. Może bał się że nie będę miała powodu do niego przychodzić ? Podeszłam do kolejnego regału, na którym ustawione miał puchary, nagrody i medale. Przed laty - wspaniały sportowiec, teraz pracował w nudnym biurze. Gdyby nie kontuzja pewnie nadal by grał.
- Znów się zamyśliłaś ?
- Oh.. Tak... Przepraszam.
- Nie musisz, tak tylko zauważyłem... - powiedział, długo mi się przyglądając.
- Co ? Czemu tak na mnie patrzysz ? - zapytałam z nutką niecierpliwości w głosie. Podniósł dłoń do mojej twarzy i odgarnął mi za ucho kilka złotych kosmyków.
- Bo jesteś piękna, Maddie. - to mówiąc, pochylił się ku mnie i delikatnie złączył nasze usta. Na chwilę straciłam poczucie rzeczywistości i stojąc jak kłoda nie zrobiłam nic. Po chwili zaczęłam oddawać mu pocałunki. Poczułam jak się uśmiecha.
- Pragnę cię, Madelaine. - szepnął mi prosto w usta, a jego gorący oddech dotarł aż do moich płuc. nie odpowiedziałam nic. Całowałam go nadal, czując, że robię wielki błąd. Nagle Joe zaczął rozsuwać zamek na plecach mojej sukienki. Coś boleśnie zakuło w mojej głowie. Cień niepewności wkradł się gdzieś między moje myśli, ale na razie odstawiłam go na drugi plan. Zamek sukienki z cichym zgrzytem ustąpił, a ona sama upadła bezszelestnie na ziemię. Joe całując coraz zachłanniej, oparł mnie o niewielki stolik, zaraz pod regałem. Uległam, choć w mojej podświadomości coraz więcej głosów krzyczało "nie !". Ja sama nabierałam coraz większych wątpliwości. Przecież nie jestem szmatą. Nie jestem. Matt co prawda nie jest wart wierności, ale nie chcę taka być.
- Nie, Joe. Wystarczy. - powiedziałam, ale on jakby nie słyszał.
- Joe ! - podniosłam głos, a on nie przestając całować mojej szyi, mruknął:
- Już za późno, Maddie. Zbyt długo na to czekałem.
- Ale ja nie chcę. Nie mogę. Przestań natychmiast. - powiedziałam stanowczo, a on tylko mocniej przycisnął mnie do stolika. Całkiem opanowana zaczęłam go odsuwać. Na marne. Joe był silny i zawzięty. Nie chciał odpuścić.
- Do cholery, przestań ! Nie chcę żebyś zniszczył naszą przyjaźń swoją głupotą ! - krzyknęłam wciąż próbując go odepchnąć. Nie słuchał. Nie ustępował. Nadal znaczył moje ciało swoimi pocałunkami, które były coraz śmielsze. Przysunął się do mnie jak najbliżej, za nic mając moje protesty.
- Maddie, kochanie. - szepnął. Poczułam jak próbuje pozbyć się resztki moich ubrań. Posuwał się stanowczo za daleko. Ze ściśniętym ze strachu żołądkiem, krzyknęłam ponownie:
- Joe, puść mnie natychmiast ! Przestań !
- Zbyt długo na to czekałem. I teraz to dostanę Mad. - sapnął, a ja wiedziałam, że mówi prawdę. Chciał mnie mieć, bez względu na to, jakie jest moje zdanie. Mój oddech był coraz szybszy, a w głowie kotłowało się tysiące myśli. Bałam się, cholernie się bałam. Ostatni raz spróbowałam:
- Mówię poważnie ! Przestań ! Zaraz będzie za późno, odpuść, Joe ! - na te słowa zaczął rozpinać spodnie. Ze strachu serce podskoczyło mi do gardła. Miałam wrażenie że to zupełnie obca osoba, brutalny i bezwzględny mężczyzna, nie mający nic wspólnego z dawnym, dobrym Joe'm. Zaczęłam krzyczeć. Wiedziałam, że najbliżsi sąsiedzi są za daleko by mnie słyszeć. Ale co miałam robić ? Za moment będzie za późno. Wciąż krzycząc sięgnęłam ręką za siebie. Uderzyłam palcami o kant drewnianej półki. Zignorowałam ból i macałam powietrze, dopóki moja dłoń nie trafiła na ciężki przedmiot. Puchar. Duży złoty puchar, za Mistrzostwa Stanu. Niewiele myśląc, ostatkami sił zamachnęłam się i uderzyłam go w głowę. Zastygł na moment, po czym powoli osunął się na mnie. Strąciłam go z siebie, był niewiarygodnie ciężki. Upadł nieprzytomny na podłogę. Poczułam wilgoć na policzkach. Dopiero teraz spostrzegłam, że płaczę. Krawędziami dłoni roztarłam łzy i tusz. Potykając się, odnalazłam sukienkę. Włożyłam ją na siebie i drżącymi dłońmi dopięłam zamek. Joe leżał twarzą ku ziemi. Uklękłam przy nim i spróbowałam odwrócić go na plecy. Z wielkim wysiłkiem, udało mi się za trzecim razem. Z tyłu jego głowy sączyła się szkarłatna krew, tworząc na perskim dywanie coraz większą plamę. Spojrzałam na niego. Nic.
- Joe ? Joe ?! Obudź się ! - nie drgnął. Zdałam sobie sprawę z tego, że jego klatka piersiowa stoi w miejscu. Przyłożyłam do niej ucho, ale nie usłyszałam bicia serca. Moje własne na moment stanęło.
- Nie. Nie. Nie, nie, nie, nieeee... - powtarzałam do siebie jak wariatka. Nie oddychał.
- Joe ! Obudź się, proszę, proszę... - nie odpowiadał. Moje gorące łzy skapnęły na jego kamienną twarz. Zaniosłam się głośnym płaczem, opadając z kolan na ziemię. Twarz zakryłam dłońmi. Zabiłam go. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Niepowstrzymany szloch wstrząsał moimi nagimi ramionami. On nie żyje. On naprawdę nie żyje. Odsunęłam się od jego ciała, w słabym świetle odnalazłam torebkę. Potrącając meble pobiegłam do korytarza, omal nie łamiąc nogi na zakręcie, chwyciłam swój płaszcz i wyleciałam na ulicę. Prawie nic nie widziałam przez łzy. Drżąc na całym ciele, ruszyłam przed siebie, prawie wpadając pod samochód. Przyspieszyłam. Noc ciężko wisiała nad Nowym Jorkiem, a ja nadal się nie zatrzymywałam. Dobiegłam do Central Parku.
idealnie <33 jesteś niesamowita :D
OdpowiedzUsuńjesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuń