niedziela, 20 listopada 2011

Rozdział piąty.

Wzrokiem odnalazłam ławkę położoną najdalej od światła latarni, na uboczu. Przestałam biec, plątającymi się nogami stawiałam niepewne kroki. Chciałam jak najszybciej usiąść, odpocząć, zapomnieć o wszystkim. Jeszcze tylko kilkanaście metrów. Dziesięć. Usłyszałam za sobą gwizdy i śmiech. Charakterystyczny bełkot zalanych facetów, coraz bliżej. Wołali za mną, nie przebierając w słowach.
      - Stój, ty blond dziwko ! - krzyknął jeden, a ja zaczęłam biec. Drugi raz tego dnia czułam zżerający wnętrzności strach. Chciałam uciekać, szybciej i szybciej, ale co to za ucieczka w dziesięciocentymetrowych szpilkach ? Pospiesznie zdjęłam buty i biegłam dalej, potykając się. Gdyby byli odrobinę trzeźwiejsi, na pewno już by mnie mieli. Korzystałam z ich powolniejszych ruchów, biegłam przed siebie. Krew szumiąca mi w uszach zagłuszała rzucane przez nich wyzwiska. Postanowiłam się odwrócić i natychmiast tego pożałowałam, zaczepiłam o coś i zaliczyłam bolesny upadek. Okropny ból w lewej nodze zamroczył mi głowę. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Zamrugałam powiekami i coraz szybciej łapiąc oddechy dostrzegłam, że są już blisko. Podbiegli do mnie, szczerząc krzywe uśmiechy.
     - No i co złociutka, już nie uciekniesz. - powiedział najwyższy z nich i pochylając się nade mną, ujął mój podbródek w szorstkie palce. Serce podeszło mi do gardła, chciałam się poruszyć, ale strach i ból sparaliżowały mnie na dobre. W nozdrza uderzył mnie smród alkoholu i tanich cygar. Odwróciłam twarz, wbrew sobie wypuszczając łzy.
     - Pasowałoby znaleźć... jakieś ustronniejsze miejsce, pra...prawda panowie ? Pewnie ta suczka nie przywykła do takich miejsc ? - odezwał się ten, który jako pierwszy za mną krzyknął. Rozpłakałam się na dobre. Z bólu, z bezradności, z uczucia niesprawiedliwości. Już nawet nie chciałam walczyć.
     - Dosyć zabawy, panowie. Albo zmiatacie stąd teraz, albo zagwarantuję wam miłe wakacje w areszcie. - usłyszałam męski głos. Pomyślałam, że to któryś z nich robi sobie żarty, ale gdy się odwróciłam, dostrzegłam za sobą mężczyznę w czarnym płaszczu. Tamci spoglądali na niego, chętni do bójki, dopóki nie zobaczyli jak wyciąga odznakę.
    - Spadamy. - syknął jeden z nich i nie ociągając się, odeszli. Przełknęłam szloch i próbowałam wstać. Policjant mówił coś do mnie, ale nic nie słyszałam. Przez głośne i szybkie bicie serca oraz narastający ból w skroniach, omal nie straciłam przytomności. Uniosłam się na kolana ale niemal od razu upadłam do wcześniejszej pozycji. Mężczyzna wciąż coś mówił, przez łzy widziałam jak poruszał ustami, spróbował mnie podnieść. Przez chwilę utraciłam poczucie rzeczywistości i znów widziałam Joe'go, który próbuje się do mnie dobrać. Był blisko, trzymał mnie i nie chciał puścić. Zaczęłam krzyczeć i próbowałam z całej siły go odepchnąć. Przez szum w głowie słyszałam niewyraźny głos:
   - Jestem policjantem, proszę się uspokoić. Zabiorę panią w bezpieczne miejsce ! - ignorowałam go. Dopiero po chwili Joe zniknął jak poranna mgła, a ja zrozumiałam, że jego tu nie ma. Przecież go zabiłam. To takie oczywiste. Zaśmiałam się pod nosem, jak wariatka. Mężczyzna nie dając za wygraną, mimo moich oporów, wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść. Śmiałam się w głos, co jakiś czas powtarzając jedno zdanie: "Dobranoc Joe, już na zawsze". Po kilku minutach opadłam z sił i zasnęłam w ramionach nieznanego policjanta.
    Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Przez jakiś czas nie pozwolił mi on nawet na otworzenie oczu. Potarłam twarz dłonią i uniosłam się na łokciach. Omal nie krzyknęłam, gdy zobaczyłam gdzie jestem. Białe ściany, białe meble, kraty w oknach i niebieska pościel. Szpital. Spróbowałam wstać ale noga eksplodowała tak potężnym bólem, że od razu zrezygnowałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zegar na ścianie wskazywał południe. Co ja tu do cholery robię ? - pomyślałam. W kącie na krześle zobaczyłam swoją sukienkę, rozdartą, poplamioną. Wspomnienia uderzyły we mnie z siłą, która powaliła mnie na łóżko. Kolacja. Spagetti. Dracula. Joe. Puchar. Krew. Dużo krwi. Park. Mężczyzna. Dobranoc, Joe. Straciłam przytomność.
    W moją świadomość wkradły się czyjeś głosy. Przyjazne i miękkie powoli wyrywały mnie z otchłani snu.
    - Słyszy mnie pani ? Jest pani w szpitalu, miała pani poważny uraz głowy i stłuczoną nogę. - po tych słowach znów zerwałam się do pozycji siedzącej, spodziewając się powrotu bólu, ale o dziwo wcale się nie pojawił. Gapiłam się na lekarza, kątem oka dostrzegłam stojącego w drzwiach mężczyznę w czarnym płaszczu.
    - Wszystko w porządku, proszę się nie bać. Słyszy mnie pani ?
    - Tak, słyszę. - odpowiedziałam, wzroku nie odrywając od mojego wybawcy.
    - Jak się pani nazywa ? Nie znaleźliśmy przy pani żadnych dokumentów. - to było dziwne. Przecież miałam torebkę. Cholera, musiałam zgubić ją w parku. A jeżeli się dowiedzą ? Jeżeli dowiedzą się o tym, że zabiłam Joe'go ?
    - Nie... Nie pamiętam. - skłamałam, całkiem przekonująco.
    - Hm... To nic, pewnie w skutek szoku jest pani w stanie amnezji, ale proszę mi wierzyć, za kilka dni wszystko do pani wróci.
    - Kiedy wyjdę ?
    - Ciężko nam to stwierdzić, wszystko zależy od pani stanu zdrowia, zresztą gdzie chce pani wracać, skoro nic pani nie pamięta ? - nie odpowiedziałam nic. Położyłam się z powrotem na łóżko, udając zmęczenie. Wszyscy wyszli, został jedynie on.
    - Niech mnie pan stąd zabierze, proszę. - powiedziałam do niego, a on podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu.
    - Nie mogę nic zrobić, dopóki lekarze pani nie wypiszą. Zwłaszcza przy kłopotach z pamięcią. - zobaczyłam w jego ciemnych oczach troskę. Dopiero teraz przyjrzałam się jego twarzy. Był bardzo przystojny, a przy tym sprawiał wrażenie poważnego. Mimowolnie zerknęłam na jego dłoń. Bez obrączki.
    - Nie ważne gdzie, gdziekolwiek, tylko niech mnie pan stąd zabierze.
    - Zrobię co w mojej mocy. - powiedział, uśmiechnął się i nakazując mi odpoczynek, opuścił salę. Chciałam podnieść się i spojrzeć przez okno, zorientować się, w którym szpitalu jestem, ale nagle ogarnęła mnie fala zmęczenia. Opadłam na poduszkę i z obrazem Joe'go pod powiekami, zasnęłam. To nie były miłe sny.

1 komentarz: