niedziela, 27 listopada 2011

Rozdział szósty.

    Ciemny tunel był coraz ciaśniejszy. Zdrętwiałymi dłońmi macałam wilgotne ściany, które były coraz bliżej mnie. Szłam bardzo długo, kierując się uparcie za głosem Joe'go. Szeptał niewinne "Maddie" a ja wiedziałam, że muszę go odnaleźć. W zupełnej ciemności czułam, jak oślizłe powierzchnie dotykają moich nagich ramion. Z wrażeniem jakbym szła wiele kilometrów, dotarłam wreszcie do końca. Moje dłonie natrafiły na ścianę. Pchnęłam ją. Ani drgnęła. Zaczęłam uderzać w nią pięściami i krzyczeć imię Joe'go. Teraz jak na złość siedział cicho. Ściany były coraz bliżej. Pierwszy raz w życiu zrozumiałam jak czuje się osoba chora na klaustrofobię. Odwróciłam się, stał za mną z szyderczym uśmiechem na zakrwawionych ustach. "Maddie" - charknął i przysunął się kilka centymetrów wraz ze ścianami, obezwładniając mnie. "Dobranoc Maddie" - szepnął plując krwią i zacisnął dłoń na mojej szyi. Wydobyłam z siebie urwany krzyk.
    - Dzień dobry. - powiedział mężczyzna w czarnym płaszczu, szybkim ruchem odsłaniając zasłony. Uniosłam się na łokciach, przed oczami wciąż widząc półumarłego Joe'go. Dotknęłam szyi, czując nieprzyjemny dreszcz. Wiedziałam gdzie jestem, ale wspomnienie snu nie chciało mnie opuścić.
   - Jak się spało ? - zagadnął ponownie, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem.
   - Wyśmienicie. - odpowiedziałam z lekkim sarkazmem w głosie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. W odpowiedzi uchylił maleńkie niezakratowane okienko. Uderzyło mnie chłodne, przesycone spalinami nowojorskie powietrze. Wzięłam głęboki wdech, po czym okryłam się szczelniej kołdrą.
   - Czy udało się panu coś ustalić w sprawie mojego wypisu ? - zapytałam wciąż patrzącego na mnie mężczyznę.
   - Może najpierw się przedstawię ? - zrobiło mi się trochę głupio. Wymagałam od niego tak wiele, nie pytając nawet o imię.
   - Mark Davis. Mów mi Mark. - powiedział z uśmiechem.
   - Ja... - omal nie zapomniałam o roli, której muszę się trzymać. Jeszcze moment i wymieniłabym swoje imię.
   - Bardzo mi miło. - odparłam kryjąc zmieszanie. Właśnie chciałam coś dodać, gdy do sali wszedł lekarz. Niski i pulchny, z okazałą łysiną, nie był na pewno tym samym co wczoraj.
   - Jak się ma nasza najdroższa pacjentka ? - zapytał głosem zupełnie obojętnym. Wiedziałam, że już go nie lubię. Podszedł a raczej przyczłapał do mojego łóżka i pozaglądał z małą latarką w moje źrenice.
   - I co ?
   - Wszystko w najlepszym porządku, poza pani utratą pamięci. Przeprowadzimy jeszcze dodatkowe badania, to może zająć kilka dni, może tydzień. Zrobimy wszystko co w naszej mocy by wszystko do pani wróciło.
   - Dziękuję. Ale jutro już mnie tu nie będzie grubasku. - oczywiście drugie zdanie wypowiedziałam jedynie w myślach. Faktycznie, nie planowałam tu dłuższego pobytu, a zapowiadał się tydzień pełen badań, które i tak nic by nie wykazały. Najwyżej by mnie zdemaskowali, a na to nie pozwolę.
   - Miłego dnia. I proszę nie przemęczać pacjentki. - dodał w stronę Marka. Znów na niego spojrzałam. Wysoki. Przystojny. Policjant. Z pozoru idealny, jednak coś w nim było nie tak. Za błękitnym spojrzeniem krył więcej niż mogłam myśleć. Wiedział o mnie zbyt wiele. Powinnam spławić go i działać na własną rękę, ale coś mówiło mi że ten facet tak łatwo nie odpuści. Wstałam więc z łóżka, po lekkim zachwianiu odzyskałam równowagę i zaczęłam ubierać swój płaszcz, do reki wzięłam zniszczone buty.
   - Co ty wyprawiasz ? - zapytał ze zdziwieniem w głosie.
   - Zmywam się stąd, nie widać ? Lepiej odwróć uwagę dyżurnej pielęgniarki a ja wyjdę i poczekam na ciebie na zewnątrz.
   - Ale...
   - Szybko. - przerwałam mu, a on posłusznie wyszedł z sali i skierował się w stronę, z której dochodziły kobiece głosy. Odczekałam chwilę i gdy usłyszałam jego głos, zerknęłam przez drzwi. Cholera, nie pomyślałam o najważniejszym. Jak się stad wydostać ?! W ataku paniki wyleciałam przez drzwi i pobiegłam w przeciwną stronę. Ignorowałam pulsujący ból w nodze. Wpadłam na inną pielęgniarkę i nie zatrzymując się przeprosiłam ją, tłumacząc to spóźnieniem. Wleciałam do windy i nacisnęłam guzik na parter. Kilka minut później po wskazówce pacjentów z oddziału niżej, wyszłam przed budynek szpitala. Jedna z karetek właśnie wyjeżdżała, kilka samochodów szukało miejsca na parkingu. Nikt nie zwrócił uwagi na blondynkę w potarganych włosach i poplamionym płaszczu. Nim zdążyłam dokładnie się rozejrzeć, przybiegł i łapiąc mnie za ramię zaczął gdzieś prowadzić.
   - Dokąd idziemy ?
   - Do mojego samochodu. Szybko. - szepnął i nic więcej już nie mówił. Posłuchałam. Po chwili siedzieliśmy w czarnym sportowym wozie. Z piskiem opon odjechał ze szpitalnego parkingu, a mnie omalże nie wgniotło w siedzenie.
   - Ledwo opuściłam szpital, chcesz mnie ponownie tam zapchać ?! - na te słowa zwolnił gwałtownie.
   - Przepraszam, musiałem to zrobić nim się zorientują że zniknęłaś. - wysapał a ja się uspokoiłam. Co teraz ?
   - Co teraz ? - zapytał, jakby czytając w moich myślach.
   - Odwieź mnie na siedemdziesiątą szóstą przecznicę, pod bank.
   - Ty wcale nie straciłaś pamięci, prawda ? - pusty wzrok utkwił w czymś przed sobą.
   - Prawda. - szepnęłam tylko, ciesząc się, że nie muszę dłużej udawać.
   - Odwieź mnie i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz, obiecuję. - dodałam. Otworzył usta, lecz zrezygnował widocznie z tego co chciał powiedzieć, bo nabrał tylko powietrza. Bez słowa ruszył. Dwudziestominutową trasę przejechaliśmy w przygniatającej ciszy. Zaparkował w wolnym miejscu i nie patrząc na mnie odpalił papierosa. Bezkształtne kłęby dymu wylatywały przez uchyloną szybę.
   - Dziękuję. - powiedziałam i wysiadłam nie odwracając się. Noga bolała coraz bardziej. Poprawiłam płaszcz, którym bawił się wiatr. Czułam palące spojrzenie na swoich plecach. Rozejrzałam się. Pod barem stał szeroko uśmiechnięty, brudny z krwi Joe. Serce zabiło mi mocniej. Mrugnęłam dwa razy. Zniknął. Przeszłam kilka kroków czując narastające mdłości. Dlaczego jest tak ciemno? - pomyślałam i upadłam, przeżywając kolejny raz bliskie spotkanie z chodnikiem.

1 komentarz: