wtorek, 20 grudnia 2011

Rozdział siódmy.

    Poczułam na twarzy pierwsze promienie słońca, natychmiast poderwałam się z łóżka. Na jego kraju siedział nie kto inny jak Joe, pełne zakrzepłej krwi usta wyginając w uśmiechu. Krzyknęłam.
    Kolejny sen, kolejna chora wizja. Tym razem naprawdę otworzyłam oczy i mimo największego wysiłku, nie potrafiłam powiedzieć gdzie jestem. Karmelowe zasłony nie dopuszczały za wiele światła, jednak dzięki nim w pokoju panowały ciepłe barwy. Przetarłam piekące oczy i rozejrzałam się. Kremowe ściany malowane w roślinne wzory, biała pościel na łóżku, w którym byłam i biała komoda, z mnóstwem zdjęć w ramkach. Zsunęłam się z łóżka i mocno zacisnęłam powieki gdy dopadły mnie zawroty głowy. Podeszłam do zdjęć i zobaczyłam na nich mojego wybawcę w czarnym płaszczu. Jedna z fotografii przedstawiała jego i jakąś małą dziewczynkę, którą trzymał na rękach. Widać było szczęście na tym zdjęciu. Jego córka ? Następne zdjęcie - Mark, ta sama dziewczynka i jakaś kobieta. Całkiem ładna, o szczerym uśmiechu i krótko ściętych włosach. "On ma rodzinę" - dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Co jego żona na to, że przyprowadził do domu jakąś obcą kobietę, w dodatku w tym stanie ? Może wyjechała. Może o niczym nie wie. A może się rozstali ?
    Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Mark. Wszedł do pokoju, zachowując poważny wyraz twarzy.
    - Nie powinienem był zabierać cię ze szpitala. - powiedział grobowym głosem, zmiatając cień uśmiechu z mojej twarzy.
    - Przestań, to nie twoja wina, po prostu...
    - Po prostu co ? - zapytał z lekką ironią w głosie.
    - Nie nic. Musze tylko odpocząć, zjeść coś i... nie będę zawracać ci głowy, obiecuję.
    - Tak, ostatnio powiedziałaś to samo i kolejny raz musiałem zbierać cię z chodnika.
    - Przepraszam... - szepnęłam, czując, że naprawdę nie mogę tu zostać.
    - To ja przepraszam, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało. - speszony dodał, unikając mojego wzroku. Powiodłam spojrzeniem po jego twarzy, wilgotnych jeszcze włosach i rozpiętej koszuli, nieco niżej.
    - Ładny dom. To znaczy ten pokój, jak na razie.
    - Dzięki. Słuchaj... Czy teraz możesz mi powiedzieć jak masz na imię ? Chociaż tyle ? - zapytał niepewnie. Przełknęłam ślinę, rozważając wszystkie za i przeciw, wszystkie "tak" i "nie".
    - Chciałabym, Mark. Naprawdę bym chciała ale nie mogę. Jeszcze nie teraz.
    - Mhm, rozumiem. - to mówiąc wstał i udał się do drzwi. - Wstawaj na śniadanie, znajdź w tej szafie jakieś ciuchy. - dodał i wyszedł. Chwiejnie podeszłam do beżowego mebla i otworzyłam jedną z szuflad. Znalazłam jakąś bluzkę, potem spodnie i kangurek. Wszystko o dziwo było jak na mnie szyte. Musiałam być podobnych rozmiarów co jego żona. Jego żona, całkiem zapomniałam. Powinnam o nią zapytać, a może spotkam ją już za chwilę ? Przejrzałam się w lustrze, nie było tak źle. 
    Chwilę potem wyszłam za Markiem i po zapachu dotarłam do kuchni. Świeża jajecznica czekała na patelni.   Stał przy lodowce, dopijając kawę.   
   - Jesteś wreszcie. - powiedział, mocząc usta w czarnym płynie.
   - Mhm. Słuchaj.. Czy twoja żona nie ma nic przeciw temu że tu jestem ? Właściwie gdzie ona jest ? - tak wiem, może nie powinnam o to pytać, ale musiałam.   
   - Wiesz ? Myślę że będzie jej to całkowicie obojętne. Umarłym zazwyczaj wszystko jest obojętne. - zmroził mnie tymi słowami. Chwilę kojarzyłam fakty, z trudem przełykając ślinę.  
   - Przepraszam, nie wiedziałam.. - zająknęłam się. Poczułam że patrzy na mnie dziwnym spojrzeniem. Po chwili zrozumiałam dlaczego. Miałam na sobie ubranie jego zmarłej żony. Totalnie niezręczna sytuacja.
   - Nic się nie stało, chcesz kawy ? - spytał i nie czekając na odpowiedź nalał mi jej do  białej filiżanki.
   - Dzięki. - mruknęłam i wzięłam łyk tak potrzebnego mi napoju.
   - Tak bardzo mi ją przypominasz. - wymknęło mu się. Zaraz spuścił wzrok. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zamiast tego zadałam pytanie:
   - Jak umarła ?
   - Wypadek. Cholerny pijany kierowca. Czy ty też uważasz, że to takie banalne ? Jak dla mnie tak. Banalne i tak strasznie prawdziwe. - szepnął, gapiąc się w jeden punkt, gdzieś przed sobą.
   - Tak, to taka częsta historia... A dziewczynka ? Ta ze zdjęć ? - przypomniałam sobie nagle.
   - Lia ? Ah, moja mała Lia... Mieszka u rodziców żony. Tak bardzo chciałbym żeby była ze mną, ale praca... 
   - Rozumiem.
   - A ty ? Masz męża, dzieci ? Oczywiście o ile mogę zapytać...
   - Tak, jestem mężatką. Jeszcze. Dobrze, że nie zdążyliśmy pomyśleć o dzieciach.
   - Mam przez to rozumieć, że się rozwodzisz ? 
   - Hm, mam taki zamiar. - odpowiedziałam i wspomniałam moment gdy zobaczyłam Matt'a z tą rudą dziwką. W jednej chwili zrobiło mi się gorąco ze złości i poczucia niesprawiedliwości jaka spotkała Marka. Nie zasługiwał na to.
   - Tosta ? - zapytał, dopijając kawę i wkładając filiżankę do zlewu.
   - Mhm, dzięki.
   - Muszę lecieć do pracy, zobaczymy się wieczorem. Nie wychodź nigdzie, dobrze ? Nie chcę się o ciebie martwić. - po tych słowach poczułam się jakoś dziwnie. Miłe ciepło rozlało mi się w okolicach żołądka.
   - Okej. Idź i baw się dobrze, o ile to w ogóle możliwe. - uśmiechnęłam się do niego.
   - Jasne. Czuj się jak u siebie, Do wieczora. - powiedział, chwycił marynarkę i wyszedł. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Nie mogę uciec. Nie zostawię otwartego mieszkania i nie chcę tak go traktować. Jeszcze nie teraz.
    Około południa włączyłam telewizor i postanowiłam trochę ogarnąć. Nie powiedziałabym o jego mieszkaniu, że widać iż "brakuje tu kobiecej ręki", jednak trochę mojej pracy się przyda. Nie lubię komuś siedzieć na głowie. Poszłam więc do kuchni i wzięłam się za zmywanie naczyń. Gdy już kończyłam, zadzwonił domowy telefon. W pierwszym odruchu chciałam odebrać, jednak uznałam to za absurdalny pomysł. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ktoś nagrywał się na sekretarkę.
   - Tatusiu ? To ja, Lia. Tęsknię za tobą. Kiedy w końcu przyjedziesz ? Babcia kupiła mi nową lalkę, Daisy. Już się nie mogę doczekać aż ją zobaczysz. Ma najpiękniejsze sukienki jakie widziałam ! ...Ojej muszę już iść, Abby do mnie przyszła. Kocham cię tatusiu. - głuchy dźwięk odkładanej słuchawki. Przez kilka sekund odtwarzałam w myślach głos córeczki Marka. Po głosie miała około pięć, sześć lat. Tak bardzo go kochała. Zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno. Przynajmniej nie myślałam o Joe'm. Pewnie już go znaleźli. Biedna pani Joanne, mam nadzieję że jej stare serce wytrzymało ten widok. Może już mówią o tym w telewizji ? Ponownie przełączałam kanały, jednak żadnej wzmianki o Joe'm nie znalazłam. Znudzona postanowiłam obejrzeć resztę mieszkania. Jak dotąd znałam tylko trzy pomieszczenia i korytarz. Udałam się do przedostatnich drzwi na prawo. Był to pokój pełen światła, w jasnych pastelowych barwach, zawalony sztalugami, płótnami i farbami. Obejrzałam kilka obrazów. Były naprawdę dobre. Po podpisie uznałam, że namalowała je jego żona. Taki talent. Odłożyłam płótno i wyszłam z przygnębiającego pomieszczenia. Ostatnim pokojem, tak jak się domyślałam, był pokój małej Lii. Pełen zabawek, wytapetowany, kolorowy. Marzenie każdego dziecka. Uśmiechnęłam się do siebie. Zamknęłam i te drzwi, a następnie wróciłam do kuchni. Dochodziła szesnasta. Zaglądnęłam do lodówki, która wbrew oczekiwaniom wcale nie była pusta. Spodziewałam się , że Mark jako samotnie mieszkający facet, w lodówce będzie miał jedynie piwo. Myliłam się. Wyciągnęłam wszystko co potrzebne i zabrałam się za przygotowanie jako takiego obiadu. Niech choć taki pożytek ma ze mnie.
    Godzinę później siedziałam znów przed telewizorem, dojadając wcześniej zrobiony obiad. Zaczęły się wiadomości.
   
"Kolejna katastrofa samolotu..."
         " Prezydent odmówił spotkania z ..."
               " Ceny znów idą w górę..." 
                  "Policja zatrzymała poszukiwanego od roku... "


"WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI. DZIŚ OKOŁO GODZINY PIĘTNASTEJ ODNALEZIONO CIAŁO ZNANEGO DYREKTORA AGENCJI HANDLU NIERUCHOMOŚCIAMI - JOE'GO HARRIS'A.CHWILOWO NIE ZNAMY PRZYCZYNY ZGONU."


    Te słowa wgniotły mnie w miękkie oparcie kanapy. Drżącymi dłońmi odłożyłam talerz na stolik. Jak najszybciej wyłączyłam telewizor. Głos prezenterki wciąż huczał mi w głowie. 
                
                   "ciało znanego dyrektora... nie znamy przyczyny zgonu..."


Zakryłam oczy dłońmi. Nie powstrzymałam płaczu. Żal, złość, smutek i wszystko naraz zżerało mnie od środka. Wwiercało się między żebra, odbierając oddech. 
   - Teraz płaczesz ? Nie za późno ? Maddie ? - usłyszałam zachrypnięty głos. Siedział naprzeciw mnie na fotelu, czerniejącym ciałem brudząc białe obicie. Głos zamarł mi w gardle.
   - Maaaadddieeeee. - chrypiał. - To twoja wina, najdroższa. 
   - Odejdź ! - krzyknęłam i rzuciłam w niego pilotem. Tylko to miałam w ręce. Drżąc ze strachu, płakałam głośniej.
   - Jesteś morderczynią, Maddie. - charknął. Zaczęłam krzyczeć. Zakryłam oczy dłońmi. Po chwili opanowałam szloch i wciąż z sercem w gardle spojrzałam na fotel. Był pusty. Ani śladu Joe'go i plam po jego krwi. Odszedł. Otarłam łzy i pozbierałam stłuczony wazon, w który trafiłam pilotem. Wyrzuciłam jego części do kosza i poszłam się położyć. Potrzebowałam odpoczynku. Przyłożyłam głowę do poduszki, wiedziałam, że zaraz zasnę.


                                                                               " Jesteś morderczynią, Maddie... "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz